2010-07-13

I po wakacjach :(

Upały były niezłe, ale... w naszym domku w lesie panował przyjemny chłodek, nocami to nawet całkiem rześko się robiło.
Freciorki tylko jedną noc spały w klatce, potem wpuściliśmy je do naszego salono-sypialnianego pokoiczku i tak jak w zeszłym roku dzieliliśmy z nimi łóżka. W związku z tym o 3 rano zwierzaki przebiegały nam po twarzy, innym razem właziły w poszwy kołder, a dla odmiany następnej nocy w poszewkę poduszki. I regularnie o 7 były nie do zniesienia. Nam się szybko zegarek przestawił na opcję urlop, im jak widać nie bardzo.
Ale wytrzymaliśmy ze sobą cały tydzień :)Na 9:00 szliśmy na odprawę - Młode podkopywały na naszym tradycyjnym placyku jeden z domków. Potem my na nurka - one do pokoju, spać. Przychodziliśmy z nurkowania, układaliśmy się obok i drzemaliśmy. Popołudniowy nurek - czasem któryś z łaskawców jednym okiem na nas zerknął, ziewnął, zwinął się i drzemał dalej. Budziły się na kolacyjkę, wpatrywały w grilla i czarowały, żeby je wyprowadzić.Chodziliśmy po zaroślach, plażach, szuwarach, lasach, paprociach i innych takich. Ba, raz nawet poszliśmy na pomost, gdzie maluchy grzecznie (w miarę) drzemały, a ja opowiadałam wszystkim zainteresowanym, jakie to łobuzy i kochane, szalone futrzaki.
Niestety z tego miłego wyjazdu przywieźliśmy niemiłą pamiątkę - dziś rano łaskocząc Momenta wyczułam coś pod palcami. Patrzę - kleszcz. Potem czytam na forum, że to wcale nie musi być kleszcz, może jakiś guz. Cholera, już zapomniałam, co widziałam, dostrzegłam coś, co mi się wydawało nieźle napompowanym odwłokiem. Postresowałam się trochę w pracy, szybko z niej wyleciałam, do domu, samochód, kontenerek do niego obudzone ze słodkiej drzemki futrzaki, do torby zapas wody i na wszelki wypadek smycz, bo jak miałam czekać w poczekalni, to może ktoś mi miejsca popilnuje, a ja je choć trochę wyhasam.
Przyjeżdżamy na miejsce - parkuję bez problemu, hm, zwykle to tam ścisk, no ale są wakacje. Wchodzę, na korytarzu pusto, uchylone drzwi gabinetu - wchodzę zaproszona przez załogę. Super! Maluchy lądują na stole i pan doktor robi pełen przegląd. Kleszcz (całe szczęście, kleszcz) wyjęty, uszy czyste, zaszczepione przeciw kleszczom i pchłom, a także jakimś pasożytom na wszelki wypadek.Pan doktor wspomina, jak to czas szybko leci i jakie były tycie-tycie, a teraz wielkie smoki.
Po tej szczepionce miałam je trzymać osobno. Zaraz ląduje w kontenerku, Moment w torbie i wychodzimy. Zaczyna padać, w ostatniej chwili jesteśmy suchą stopą w aucie. A potem zaczyna się ulewa, burza, grzmoty, niegrzeczne maluchy, które miały spać. Wypuszczam je w aucie wolno i przykazuję, by były grzeczne i ani niech im do głowy nie strzeli myśl o włażeniu mi pod nogi.
O dziwo są grzeczne. Łażą po półce z tyłu, po desce rozdzielczej z przodu, polegują na kanapie z tyłu, albo na kontenerku. Hm, a ja próbuję przez tą nawałnicę coś zobaczyć i jakoś dotrzeć do domu. W końcu się udaje - deszcz akurat przestaje padać, a freciorki rozkosznie ziewają, by w domu zająć swe ulubione ostatnio miejsce - w łazience, pod umywalką.

Moment włażeniu na pomost mówił całym sobą zdecydowane: Nie!


Za to Zaraz ciągnął na deski bardzo chętnie.


W porannym słońcu Zaraz puszczał oczko ;-)


Mali strażnicy sprzętu nurkowego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz