2012-07-30

List do M.

Momo,
Przepraszam Cie za to, ze za pozno zorientowalismy sie, ze cos jest nie tak. Za czeste wyjazdy do weta, ktorego w koncu zaczales sie bac i za czeste tam pobieranie krwi. Przepraszam za faszerowanie Cie lekami, ktorych nienawidziles, za brak normalnego jedzenia i wmuszanie w Ciebie papek gerberowo-lekowych. Nie wybacze sobie, ze w ubieglym tygodniu nie kupilam Ci arbuza, tak sie zafiksowalam na tych lekach i znosnym ich podawaniu, ze zapomnialam. A Ty tak bardzo uwielbiales arbuzy.
Przepraszam za cowieczorne klucie Twojego wychudzonego cialka.
To wszstko robilam, robilismy, bo mocno wierzylismy, wbrew opiniom lekarzy, ze z tego wyjdziesz...
I jeszcze za to, ze w piatkowa noc nie wzielam Cie na spacer, a moze chciales poogladac dawno nie widziane trawniki, krzaczory i piaskownice, chocby z mojego ramienia. Pomyslalam wtedy, ze pojdziemy w sobotni wieczor.

A najbardziej Cie przepraszam za to, ze mnie przy Tobie nie bylo. Teraz tego strasznie zaluje. I mysle ciagle o tym czy Twoje oczy na pewno byly pelne bolu kiedy je ostatni raz widzialam. Tego sie nie dowiem...

Momo nigdy Cie nie zapomne. Nigdy.

Twoj czlowiek - Beti

2012-07-28

Przegraliśmy


Moment
(2007-2012)


Nie udało się go uratować.
Pobiegł, a w zasadzie poczłapał, bo Moment na spacerach zwykle człapał właśnie, za Tęczowy Most.
Chcemy go pamiętać, jako kluskę puchatą z problemami, by wcisnąć się w każdą szczelinę. Inteligentnego zwierza, który zwykle za kawałek smakołyka, był gotów chodzić i po trzy razy do kuwety. Za zadziora, który ucapił, jeśli mu się nie spodobała mokra stopa prosto z kąpieli.

My sobie jakoś to tłumaczymy - że tak było lepiej, że patrzeć na niego umierającego z głodu i pragnienia było dla nas i dla niego zbyt wielkimi katuszami. Ale jak wytłumaczyć to Zarazowi, który od paru godzin nie śpi, tylko obchodzi wszystkie kąty w domu, by znaleźć brata?

2012-07-23

A tymczasem u pozostałych potworów...

Temat zdrowia Momentowego zdominował ostatnie posty. Zdominował też nasze podejście do zwierzaków. Bo rano trzeba drania nakarmić, po przyjściu z pracy wpakować w niego to, czego nie zjadł rano, potem wieczorem powtórzyć ze trzy razy tę procedurę przy okazji robiąc mu płukanie nerek.
Chwila i Zaraz przez jakiś czas udawali, że w ogóle ich to nie obchodzi. A potem zaczęli wymagać podobnego, jak chory traktowania. Weź mnie na ręce, nakarm mnie, przemów do mnie, daj arbuza. Takie tam fretkowe gadanie o pieszczotach :)
Dziś biegające stwory dostały tubę po fototapetach. I się twardo od popołudnia w niej turlają, podgryzają, gonią, bo przecież każde chce być w tubie i chce być turlane. Wojenka gotowa.
A Moment nic sobie z tego nie robi, przechodzi obok i udaje, że takie figle to nie dla niego.
Ale nasz cel jest taki, by i on pofiglował.

2012-07-21

Dzielny pacjent

Trzeci raz w tym tygodniu byliśmy u weterynarza. Tym razem z wynikami usg, a w lecznicy czekały na nas wyniki badań moczu.
Po cichu liczyłam na jakieś dobre wieści, choć na wczorajszym badaniu usg lekarka, która je robiła, raczej żadnych złudzeń mi nie pozostawiła. Nerki są zwłókniałe, ocystowane i generalnie słabe.
W sikach nie lepiej - za dużo białka, za mało ciężki ten mocz, nie ma nic, co by wskazywało na stan zapalny. Diagnoza - przewlekła niewydolność nerek - potwierdzona na wszystkie sposoby: krew, siki, usg. Rokowania są złe, ale póki Moment je, rusza się, jest aktywny, robimy wszystko, by jego nerki wspomóc w funkcjonowaniu. Przyniosłam reklamówkę leków, narzędzi do podawania oraz żarełka dla chorowitków.
Żarełko Royal Canin Rental - je nawet chętnie i to niezależnie od tego, czy dodałam Ipaktine czy Proamyl. Zjadł (bo może) całkiem pokaźny kawałek arbuza z witaminą C. Przed nim jeszcze 1/4 tabl. jakiegoś inhibitora, którego nazwy nie pamiętam, 1/2 tabl. Geriadoga oraz połowa kapsułki Uro Force, ach no i do każdej porcji nadal Fortain dla zniwelowania jego anemii. Do tego codziennie musimy mu robić kroplówkę podskórnie z Furosemidem. Ufff...
Ach no i zdobyte cudem EPO co dwa dni podawane u weterynarza.

Na wszelki wypadek bierzemy Zaraza w poniedziałek na badanie krwi i spróbujemy mu też zbadać siki. On niby wygląda mega zdrowo, ale nerki długo nie dają objawów, a jak dadzą zwykle jest już za późno.

2012-07-19

Poruszyliśmy ziemię, teraz czekamy na odzew z nieba

Udało się - lek, choć wydawało się to niemożliwe, już jest w naszej lodówce.
Ale od początku.
Wczorajsze wyniki Momenta - bardzo złe. Hematokryt leci na łeb na szyję - dostał żelazo i polecenie dla nas, by ściągać EPO.
Znajoma weterynarka mówiła, że nigdy nie miała z nim do czynienia, ale podała nam nazwę leku, który powinniśmy ściągnąć. Znajomy urolog dodał, że lek jest tylko w obrocie szpitalnym i podał nam nazwę zamiennika. A po poście na fretkorum pojawiły się niemal od razu odpowiedzi. Jedna bardzo optymistyczna, w lecznicy warszawskiej jest Eprex - dwie ampułki, czyli ok. 7 dawek. No tak, ale Warszawa daleko, zapytałam więc o lek polecony przez urologa, który ponoć jest dostępny w aptekach (do sprowadzenia, ale jednak), obiecano zapytać.
Rano w pracy, w przypadkowej rozmowie padło ważne zdanie wypowiedziane przez moją koleżankę "No mąż jest w Warszawie na jeden dzień". W Warszawie? A jak wraca? Samolotem? A mógłby dla nas coś z tej Warszawy przywieźć?
Zaczął się wyścig z czasem - skomunikować się z dotychczas nieznanymi ludźmi z forum. Ale że wszyscy byli offline postanowiłam szukać na własną rękę. Zadzwoniłam do kliniki, która wydawało mi się, jest tą właściwą, dostałam info, że co prawda na stanie nie mają, ale mogą zamówić - dostawa będzie... jutro. Ach! Pierwsza myśl - ale jutro to za późno, przecież mąż koleżanki wraca do Wro za parę godzin. A druga - jeju w jakim prowincjonalnym miejscu mieszkamy, że u nas tego leku nijak się nie da zdobyć. Powoli zaczęłam tracić nadzieję, że się uda, ale zostawiłam na forum numer telefonu do siebie. W końcu zadzwonił upragniony telefon. Pani z warszawskiej kliniki, która odebrała telefon była nie w temacie, ale tak to u nich są dwie ampułki leku, które na nas czekają. Klinika na szczęście po drodze na lotnisko. Udało się wszystkich skomunikować. Jeszcze tylko nie znam historii kupowania izotermicznej torby do transportu fiolki. Ach, bo zamiast ampułkostrzykawek dostaliśmy fiolkę - przez te durne przepisy lotnicze panie z kliniki nie chciały ryzykować, że koledze skonfiskują cenny specyfik i przetoczyły do jałowego naczynia zawartość.
O 19 lek był cały i bezpieczny we Wrocku.
A mi po pracy udało się - nie wiem jakim cudem - znaleźć dziewczynę we Wrocławiu, która miała po psinie, której uratować się nie dało praktycznie całe opakowanie Epreksu - 6 nówek ampułkostrzykawek. Zadzwoniłam, nadal je miała, żadnej kasy za to nie chciała i namawiała by zabrać...

...bo w międzyczasie, kiedy już odetchnęłam, że wszystko się udało, odebrałam wiadomość, że muszą Momentowi sprawdzić jeszcze biochemię krwi, bo jeśli wyniki są gorsze niż były 2 tyg. temu, to może być już za późno na EPO.

Jutro z samego rana Luźny jedzie na pobranie krwi. Wyniki będą popołudniu. Jeśli udało nam się to wszystko, co miało być niemożliwe, załatwić w 24 godz. to wierzę, że tak być miało i musi pomóc zwierzakowi. Po prostu musi. Zamierzamy walczyć o gadzinkę ze wszystkich sił.

Trzymajcie kciuki!

2012-07-17

Źle bardzo

Ze wszystkich sił szukamy leku dla Momenta - bez niego, nie ma szans.
I zrobimy wszystko, żeby się udało. Może już jutro...

2012-07-08

Pacjent, siostra i dwa potwory

Czy można freciszonowi wymagającemu podania podskórnie soli fizjologicznej podać specyfik samemu? A można! I to nie tyle samemu, co samej.
Czuwam dziś przy chorym dzień cały, nawet nie jest z nim tak najgorzej - wstaje, pije, drapie się i przeciąga, choć oczywiście w zabawach nie uczestniczy.
Ale przez aurę bieżącą pozostałe dwa potwory także jakby mniej do zabaw skore. I do żarcia też. Za Momentem biegam z miską i łyżką, choć najchętniej zlizuje mi gerbera z lekiem z palców (zatem trwa to ze 40 minut). Za pozostałą dwójką już nie, choć oni nie ustępują i życzą sobie takiego samego traktowania. Nawet zaczęli z Momentem przysypiać. Hmmm... Staram się poświęcać wszystkim tyle samo czasu i czuję się jak siostra szpitalna. Nie powiem żebym bardzo rozpaczała z okazji jutrzejszego poniedziałku ;-)

2012-07-06

Szpital domowy

Szybko przeszkoliłam Luźnego w sposobie podawania soli fizjologicznej pacjentowi. Nawet nam to poszło - powiem więcej, jak na pierwszy raz bardzo dobrze. Moment trochę wierzgał, ale nie bardziej niż wczoraj u weta. Choć Luźny chciał mu się wbijać w karczycho i trzymać zwierza jednocześnie. Jedno fiknięcie uświadomiło mu, z kim ma do czynienia i że pacjentowi należy się porządna asysta.
Ja trzymałam, Luźny się wbijał i sprytnie zamieniał strzykawki, idealnie według wskazówek (metoda podpatrzona i omówiona wczoraj w prawdziwym gabinecie).
Mam nadzieję, że za szybko się nie zorientuje, że go codziennie kłujemy.

A z lekami ganiam za nim. Rano zapomniałam o wcześniejszej porze budzika i oczywiście o mały włos a bym się do roboty spóźniła, bo praca nad śpiochem (z tego gorąca nie był wcale głodny) trwała z pół godziny co najmniej. A przecież są jeszcze dwie inne fretki do ogarnięcia.

Błogosławię naszą zeszłoroczną decyzję o klimie, bo w naszej wielkopłytowej klitce można się ugotować, a tak - zostawiam machinę włączoną na 25 st. i zwierzakom jest w sam raz. Dziś popołudniu Momek wyglądał fatalnie, ale jak tylko nastał wieczór połaził, dał się pozaczepiać Chwili, polazł na balkon, zjadł drugą porcję leków. Nie gania - to fakt, ale ważne, że jakoś tam wyłazi z posłania. I tylko z wodą muszę go pilnować (w weekend akurat będzie okazja do podglądactwa), bo coś mi się wydaje, że nie bardzo ją pije. A ma pić dużo.

2012-07-05

Szlachetne zdrowie, nikt się nie dowie, jako smakujesz...

Moment się zepsuł. Chciałoby się powiedzieć znowu :(
Byliśmy z nim miesiąc z lekkim okładem temu u weta i rozmawialiśmy głównie o jego insulinomii. Nikomu przez myśl nie przeszło, że z małym jest dużo gorzej. We wtorek wymacałam mu sporego guza pod prawą przednią łapką, w środę rano Luźny był z nim u wetki, która poprosiła żebyśmy jednak popołudniu przyjechali, bo wtedy będzie wet (czyli pan dr Piasecki), bo guz jest raczej do wycięcia, ale lepiej to skonsultować.
No więc ja w te pędy wyleciałam z pracy, do domu, Moment do kontenerka, auto i dawaj po pół godzinie byłam w przychodni. Akurat robili chyba sekcję jakieś biduli :((( Potem my. Moment na stół, macanie, guz do wycięcia, ale wcześniej rtg płuc. Nie było łatwo mu zrobić fotkę, bo wierzgał i wił się, jakby mu kto krzywdę wielką robił. Calo-pet (freci narkotyk) podziałał jednak i dał ustrzelić jednego fociaka. Chwilę trwało zanim doktor rozpoznał, że nic tam złego nie ma i Momencisko może iść pod nóż już w sobotę. Ale jeszcze dla pewności pobranie krwi. Ojjj się namęczyliśmy. Ja podawałam dragi, doktor się wbijał, wetka trzymała gnojka, a stażystka (?) te kończyny, które się trzymaniu nie poddawały.
No i dziś telefon w środku dnia. Wyniki bardzo złe, nerki nie pracują, proszę natychmiast przyjechać, zabiegu nie będzie. Więc ja znowu w te pędy (ale tym razem bez wcześniejszego urywania się z roboty) do domu, po freciora (z kontenerka wywaliłam 2/3 towarzystwa, zabrałam tylko pacjenta), do auta, do weta i... kolejka. No tak, był to zwykły "grafikowy" dzień przyjmowania naszego weta. Zatem króliki, świnki morskie, szynszyla i gołębie już tam czekały. A za nimi my.
Ma anemię i problemy nerowe. Guz został na drugim planie. Bo guz raczej nie złośliwy. A najpierw dziadygę trzeba postawić na nogi. Dostał kroplówkę i zastrzyk żelazowy w dupkę. Był rzecz jasna niepocieszony bardzo, ale cóż... Ja zaś dostałam ścisłe wytyczne jak obsługiwać kroplówki, zestaw na kilka dni do podawania ich codziennie, niedobre (ale skuteczne) kapsułki dla poprawy nerek, no i zalecenie by się z gościem pojawić za cztery dni. Coś mi się wydaje, że będziemy częstymi pacjentami u doktora przez najbliższy miesiąc. (Choć doktor jedzie na urlop, ale zostawia dobrze wyszkolone wetki, więc mamy do kogo jeździć).

Wieczorne podawanie połowy kapsułki zmieszanej z żarciem:
czas operacyjny: pół godziny
teren operacji: kuchnio-pokój, balkon
Chodziłam za nim z dwiema łyżkami - na jednej kapsułka zmieszana z niewielką ilością gerberka, w drugiej - gerberek. Najpierw lizał, potem się zatrząsł i lizać nie chciał. Mieszałam więc gerberka w postaci czystej z tą kapsułkową. Już Chwila przyszła pomóc pacjentowi. A jemu było niedobrze, niesmacznie i w ogóle nie. Kapsułek mamy 20. Jutro ustawiam budzik pół godziny wcześniej :/