2010-05-25

3 lata razem!

Dzisiaj mijają 3 lata od kiedy mieszkamy we czwórkę. Freciory właśnie szaleją i dają do wiwatu, jak to tylko one potrafią. Kochane są, choć łobuziaki. Prawie się nie zmieniły przez te 3 lata. Ale skoro prawie robi różnicę ;-)

Tuż po otwarciu pudełka, w którym przyjechały przywiezione przez dr. Piaseckiego.

Mieliśmy tylko jedną miskę, ale jak widać mieścili się przy niej obaj, dziś to niemożliwe.

Najśmieszniejsza fota naszych futrzaków, bawi nas do dziś.

Zanim dostały klatkę klasy Mercedes, przez kilka dni fretki mieszkały w kontenerku. Mieściły się tam dwa osobniki, miska z jadłem i kuweta...

...dziś mieszczą się tylko oba osobniki :)

Maluchy - dla nas zawsze jesteście maluchami - już nie rośnijcie, ale bądźcie zdrowe i pełne energii!

2010-05-10

Na majówkę, na majówkę...

...razem z mamą, razem z tatą na wędrówkę!
Wędrowania to za dużo nie było, bo w dzień freciszony spały i zapierały się dzielnie jak je tylko próbowaliśmy gdziekolwiek zaciągnąć, a wieczorem to my średnio byliśmy w stanie spacerować, wypatrywać i - nie daj Boże - łapać uciekającego zwierza. A raczej dwa zwierza, bo nam się gdzieś w tajemniczych okolicznościach zagubiła jedna smycz i pasująca na Momenta kamizelka* - mieliśmy do dyspozycji smycz, rozdzielacz i nieco sfatygowane ubranka, z których fretki wyłaziły (Moment szczególnie często).
Za to dzieci znajomych miały rozrywkę, bo przychodziły o poranku (no dobra, przed południem) popatrzeć na fletki (zwierzaki w klatce, dzieci ze 30 cm od klatki, żadnego wkładania paluszków między pręty). Odciągnąć maluchy od patrzenia na zwierzaki było sztuką i najczęściej kończyło się płaczem (dzieci) oraz ziewaniem i zwijaniem się w kłębuszki oraz zasypianiem (fretki).
Klatka była naszym przekleństwem nocą, bo zamykaliśmy w niej zwierzaki - a spaliśmy w jednym pokoju. Jeju jak one się drapią - dużo, często, przemysłowo, a klatka trzeszczała, skrzypiała no i te dźwięki wybudzały nas nawet z najgłębszego (pijackiego) snu. Codziennie o 7:00, jak na wzorową matkę przystało, dźwigałam się z łóżka, szłam do kuchni (po drodze zaspokajałam pragnienie, więc ok), brałam mięcho z lodówki, a potem zerkając jednym okiem celowałam kawałkami wołowiny pomiędzy szczebelkami klatki, tak by mięso spadło do miski. Bo jak raz chciałam zapodać żarcie normalnie, to mi bezczelne typki zwiały i potem je musiałam gonić, co o tej porze, po tylu %% i bez okularów było rzeczą niezbyt fajową. Lepsze było już to celowanie.Ostatniego wieczoru trochę pobiegały futrzaki po trawce, poszły na ognicho, próbowały złowić pstrąga w przepływającym tuż obok strumieniu, ale najbardziej to im się podobało baraszkowanie w starym popiele. Tuż po wyjęciu łebków i łapek z wody rzecz jasna. Tego nie zdzierżyłam, zapakowałam towarzystwo do klateczki i już tam zostały do rana.
A oto portrety poranne tuż przed powrotem do domu:


(w Zarazie jest więcej tchórza ostatnio, bał się na dobre opuścić kontenerek, Moment chwilę po otwarciu kratki uciekł pod choineczkę i zdjęć nie posiada)


* pisząc te słowa przypomniałam sobie o jednym miejscu, gdzie mogły być i... były tam :)

2010-05-05

Szaleństwa trwają

Dziś z zafascynowaniem (znowu!) patrzyłam na freciorki ganiające po całym mieszkanku. Były wszędzie na podłodze, na kanapie, pod kapą, na fotelu, na stoliku, na biurku, na balkonie, na podłodze, kanapie, fotelu, w przedpokoju. Galopek przez udostępnioną im przestrzeń :)
Raz jeden goni, drugi ucieka, a potem - w tylko im znanej chwili - następuje zmiana ról i ten, który uciekał teraz goni. Berek klasyczny.
No i widzę taką scenkę: ucieka Zarazek (małe, chude toto), goni go Moment (kluska). Pierwszy zwinnie manewruje, drugi co jakiś czas robi wielkiego susa i powala brata swoją masą. No więc Zaraz by nie być powalonym, ucieka jeszcze szybciej. Ale Moment mimo wagi nie gubi sprytu i sprawności jest tuż-tuż za bratem, gdy ten... chowa się pod krzesło przy moim biurku (klasyczne na kółkach). Moment musiałby się tam wciskać, więc uznaje, że walkę wygrał brat :)