2012-11-13

To już jest koniec

Przez pięć lat - czasem intensywnie, czasem mniej - opisywaliśmy w tym miejscu nasze życie z fretkami. Najpierw dwoma chłopcami - Zarazem i Momentem, potem z trzecią - dziewczynką: Chwilą.

Zaraza i Momenta mieliśmy od malutkich szczeniaczków, mieli chyba 6 tygodni, kiedy do nas trafili. Zawsze razem, choć różni jak ogień i woda - jest o tym w Monidle.
Dziewczynkę adoptowaliśmy, kiedy chłopcy mieli 3 lata z małym hakiem. Myśleliśmy, że zwiększenie stada pójdzie gładko, ojjj namęczyliśmy się nieco, ale w końcu cała trójka niecelowała do kuwet, przybiegała na pstrykanie, kiedy dawaliśmy jadło do misek, spała gdzie popadnie i rozrabiała jak przystało na zwierzaki z ADHD do potęgi n.

Zaraza i Momenta już z nami nie ma :'-(
Nie ma więc fretek - jest fretka.

Jakieś pół roku temu podjęliśmy decyzję o kocie dla naszych fretek, ale najpierw odszedł Moment, potem Zaraz. Została Chwila, a my nie chcemy, by była ona sama i dlatego plany frecio-kocie nam się nie zmieniły. Zmieni się natomiast miejsce, w którym te przygody będziemy opisywać.

Tego bloga zostawiamy jako pamiętnik naszego życia ze zwierzakami, które stały się dla nas najbliższymi stworzeniami. Ze śmiercią których wciąż nie możemy się pogodzić.

Historia nasze frecio-ludzkiej gromady jest w archiwum.


2012-11-11

Okrutny los


Zaraz
(2007-2012)


Wczoraj popołudniu odszedł od nas Zarazek.

Nie udało się mu odzyskać oddechu po nagłej operacji, którą musiał przejść. Odszedł właściwie na moich rękach, patrzyłam jak lekarz próbuje przywrócić mu oddech, potem krążenie - niestety bezskutecznie.
Nie był chory, aż do piątku tryskał optymizmem pomieszanym z lekkim jesienno-zimowym ospaniem.
W piątek wieczorem znaleźliśmy go spienionego i cichutko piszczącego, po wzięciu na ręce okazało się, że ma twardy, napuchnięty brzuch. Było już za późno na wizytę u naszego weta, więc pojechaliśmy na ostry dyżur. Tam na zdjęciu rtg nie było widać, żadnego przedmiotu, którym malutek mógłby się zakrztusić i "zatkać". Dostał leki, a  my polecenie, by rano jechać do dr. Piaseckiego.
Noc była straszna...
U weta okazało się, że ma skręcony żołądek. Prawdopodobnie najedzony hasał po domu i żołądek mu się po prostu owinął wokół siebie. Doktor podjął się operacji, kiedy przyjechałam, by z małym posiedzieć, bo lekarz musiał na chwilę wyjechać, co chwilę miałam zwidy, że zwierz a to mruga oczami, a to już prawie wstaje. Już prawie wychodziłam z nim do domu - z dokładnymi instrukcjami na najbliższe 24 godziny, lekami, umawianiem kolejnych wizyt, gdy Zaraz przestał oddychać. Niestety nie udało się mu tego oddechu przywrócić.


Zarazie,
wiedziałam, że tęsknisz za Momentem, że bardzo Ci go brakuje. Ale nawet nie wiesz jak bardzo nam brakuje Ciebie, Was obu. Naszych urwisów, naszych zwierzątek, naszych domowników.
Mamy nadzieję, że gdzieś tam za Tęczowym Mostem znaleźliście się z bratem i hasacie już wesoło razem. Bez bólu.
Zarazie, mam nadzieję, że do ostatniego oddechu czułeś, że jestem obok. Że miałeś dobry dom i że zrobiliśmy wszystko, co tylko było w naszej mocy.
Teraz musimy zająć się Chwilą, bo Malutka zupełnie nie wie, co się dzieje. Przemierza kilometry w domu i nie ma kogo potarmosić, ani w kogo się wtulić.

Żegnaj kochany zwierzaku - nigdy o Tobie nie zapomnimy!

BiL

2012-09-30

Żyjemy, żyjemy

Tylko brak nam ciągle czasu, żeby choć o tym życiu w krótkich słowach zapewnić.
Szykujemy się powoli (my, ludzie), do powiększenia stada zwierzakowego. Tym razem będzie międzygatunkowo :) I zupełnie nie wiemy, jak to się odbędzie - ile strat moralnych i fizycznych nas czeka. Wszystko przed nami. A kotka już jest i ma nawet dwa imiona - w domu będzie Minutą, a żeby było na B po mamusi - Balbiną :D
Tylko musi malucha trochę podrosnąć, żeby dać radę potworom, z którymi przyjdzie jej mieszkać.
Jak fretki przygotować na nową towarzyszkę - nie mamy pojęcia. Chwila powinna być szczęśliwa - będzie ktoś do zabawy, bo Zarazowi się nie chce za nią biegać i po dziesięciu minutach szalonych harców zawija się i śpi. W wiaderku na przykład :)

2012-08-16

Nazwa zostaje

Życie (nie)stety musi toczyć się dalej. Bez naszego Momenta.
Ale chyba patrzy na nas z góry, a żeby nam nudno nie było, wyczynia jakieś psikusy (do tej pory nie odnaleźliśmy dowodu rejestracyjnego od autka i opakowania pigułek - Moment, Ty żartownisiu!).

Nazwa bloga, ta z paska na górze, nie zmienia się, bo przecież czytelnicy znajdą tu przygody i Zaraza, i Momenta, i Chwili. Choć od teraz będą li tylko Zaraza i Chwili.

U małych trochę lepiej, chyba powoli zapominają i wystarczają sobie nawzajem - to znaczy szarpią się, gonią, turlają, wylizują uszy (Chwila Zarazowi), wykrzykują, wyjadają i generalnie wszędzie ich pełno. Śpią razem, albo osobno, zależy, jak im się ułoży. Hałasują wcale nie mniej, niż trio.

2012-07-30

List do M.

Momo,
Przepraszam Cie za to, ze za pozno zorientowalismy sie, ze cos jest nie tak. Za czeste wyjazdy do weta, ktorego w koncu zaczales sie bac i za czeste tam pobieranie krwi. Przepraszam za faszerowanie Cie lekami, ktorych nienawidziles, za brak normalnego jedzenia i wmuszanie w Ciebie papek gerberowo-lekowych. Nie wybacze sobie, ze w ubieglym tygodniu nie kupilam Ci arbuza, tak sie zafiksowalam na tych lekach i znosnym ich podawaniu, ze zapomnialam. A Ty tak bardzo uwielbiales arbuzy.
Przepraszam za cowieczorne klucie Twojego wychudzonego cialka.
To wszstko robilam, robilismy, bo mocno wierzylismy, wbrew opiniom lekarzy, ze z tego wyjdziesz...
I jeszcze za to, ze w piatkowa noc nie wzielam Cie na spacer, a moze chciales poogladac dawno nie widziane trawniki, krzaczory i piaskownice, chocby z mojego ramienia. Pomyslalam wtedy, ze pojdziemy w sobotni wieczor.

A najbardziej Cie przepraszam za to, ze mnie przy Tobie nie bylo. Teraz tego strasznie zaluje. I mysle ciagle o tym czy Twoje oczy na pewno byly pelne bolu kiedy je ostatni raz widzialam. Tego sie nie dowiem...

Momo nigdy Cie nie zapomne. Nigdy.

Twoj czlowiek - Beti

2012-07-28

Przegraliśmy


Moment
(2007-2012)


Nie udało się go uratować.
Pobiegł, a w zasadzie poczłapał, bo Moment na spacerach zwykle człapał właśnie, za Tęczowy Most.
Chcemy go pamiętać, jako kluskę puchatą z problemami, by wcisnąć się w każdą szczelinę. Inteligentnego zwierza, który zwykle za kawałek smakołyka, był gotów chodzić i po trzy razy do kuwety. Za zadziora, który ucapił, jeśli mu się nie spodobała mokra stopa prosto z kąpieli.

My sobie jakoś to tłumaczymy - że tak było lepiej, że patrzeć na niego umierającego z głodu i pragnienia było dla nas i dla niego zbyt wielkimi katuszami. Ale jak wytłumaczyć to Zarazowi, który od paru godzin nie śpi, tylko obchodzi wszystkie kąty w domu, by znaleźć brata?

2012-07-23

A tymczasem u pozostałych potworów...

Temat zdrowia Momentowego zdominował ostatnie posty. Zdominował też nasze podejście do zwierzaków. Bo rano trzeba drania nakarmić, po przyjściu z pracy wpakować w niego to, czego nie zjadł rano, potem wieczorem powtórzyć ze trzy razy tę procedurę przy okazji robiąc mu płukanie nerek.
Chwila i Zaraz przez jakiś czas udawali, że w ogóle ich to nie obchodzi. A potem zaczęli wymagać podobnego, jak chory traktowania. Weź mnie na ręce, nakarm mnie, przemów do mnie, daj arbuza. Takie tam fretkowe gadanie o pieszczotach :)
Dziś biegające stwory dostały tubę po fototapetach. I się twardo od popołudnia w niej turlają, podgryzają, gonią, bo przecież każde chce być w tubie i chce być turlane. Wojenka gotowa.
A Moment nic sobie z tego nie robi, przechodzi obok i udaje, że takie figle to nie dla niego.
Ale nasz cel jest taki, by i on pofiglował.

2012-07-21

Dzielny pacjent

Trzeci raz w tym tygodniu byliśmy u weterynarza. Tym razem z wynikami usg, a w lecznicy czekały na nas wyniki badań moczu.
Po cichu liczyłam na jakieś dobre wieści, choć na wczorajszym badaniu usg lekarka, która je robiła, raczej żadnych złudzeń mi nie pozostawiła. Nerki są zwłókniałe, ocystowane i generalnie słabe.
W sikach nie lepiej - za dużo białka, za mało ciężki ten mocz, nie ma nic, co by wskazywało na stan zapalny. Diagnoza - przewlekła niewydolność nerek - potwierdzona na wszystkie sposoby: krew, siki, usg. Rokowania są złe, ale póki Moment je, rusza się, jest aktywny, robimy wszystko, by jego nerki wspomóc w funkcjonowaniu. Przyniosłam reklamówkę leków, narzędzi do podawania oraz żarełka dla chorowitków.
Żarełko Royal Canin Rental - je nawet chętnie i to niezależnie od tego, czy dodałam Ipaktine czy Proamyl. Zjadł (bo może) całkiem pokaźny kawałek arbuza z witaminą C. Przed nim jeszcze 1/4 tabl. jakiegoś inhibitora, którego nazwy nie pamiętam, 1/2 tabl. Geriadoga oraz połowa kapsułki Uro Force, ach no i do każdej porcji nadal Fortain dla zniwelowania jego anemii. Do tego codziennie musimy mu robić kroplówkę podskórnie z Furosemidem. Ufff...
Ach no i zdobyte cudem EPO co dwa dni podawane u weterynarza.

Na wszelki wypadek bierzemy Zaraza w poniedziałek na badanie krwi i spróbujemy mu też zbadać siki. On niby wygląda mega zdrowo, ale nerki długo nie dają objawów, a jak dadzą zwykle jest już za późno.

2012-07-19

Poruszyliśmy ziemię, teraz czekamy na odzew z nieba

Udało się - lek, choć wydawało się to niemożliwe, już jest w naszej lodówce.
Ale od początku.
Wczorajsze wyniki Momenta - bardzo złe. Hematokryt leci na łeb na szyję - dostał żelazo i polecenie dla nas, by ściągać EPO.
Znajoma weterynarka mówiła, że nigdy nie miała z nim do czynienia, ale podała nam nazwę leku, który powinniśmy ściągnąć. Znajomy urolog dodał, że lek jest tylko w obrocie szpitalnym i podał nam nazwę zamiennika. A po poście na fretkorum pojawiły się niemal od razu odpowiedzi. Jedna bardzo optymistyczna, w lecznicy warszawskiej jest Eprex - dwie ampułki, czyli ok. 7 dawek. No tak, ale Warszawa daleko, zapytałam więc o lek polecony przez urologa, który ponoć jest dostępny w aptekach (do sprowadzenia, ale jednak), obiecano zapytać.
Rano w pracy, w przypadkowej rozmowie padło ważne zdanie wypowiedziane przez moją koleżankę "No mąż jest w Warszawie na jeden dzień". W Warszawie? A jak wraca? Samolotem? A mógłby dla nas coś z tej Warszawy przywieźć?
Zaczął się wyścig z czasem - skomunikować się z dotychczas nieznanymi ludźmi z forum. Ale że wszyscy byli offline postanowiłam szukać na własną rękę. Zadzwoniłam do kliniki, która wydawało mi się, jest tą właściwą, dostałam info, że co prawda na stanie nie mają, ale mogą zamówić - dostawa będzie... jutro. Ach! Pierwsza myśl - ale jutro to za późno, przecież mąż koleżanki wraca do Wro za parę godzin. A druga - jeju w jakim prowincjonalnym miejscu mieszkamy, że u nas tego leku nijak się nie da zdobyć. Powoli zaczęłam tracić nadzieję, że się uda, ale zostawiłam na forum numer telefonu do siebie. W końcu zadzwonił upragniony telefon. Pani z warszawskiej kliniki, która odebrała telefon była nie w temacie, ale tak to u nich są dwie ampułki leku, które na nas czekają. Klinika na szczęście po drodze na lotnisko. Udało się wszystkich skomunikować. Jeszcze tylko nie znam historii kupowania izotermicznej torby do transportu fiolki. Ach, bo zamiast ampułkostrzykawek dostaliśmy fiolkę - przez te durne przepisy lotnicze panie z kliniki nie chciały ryzykować, że koledze skonfiskują cenny specyfik i przetoczyły do jałowego naczynia zawartość.
O 19 lek był cały i bezpieczny we Wrocku.
A mi po pracy udało się - nie wiem jakim cudem - znaleźć dziewczynę we Wrocławiu, która miała po psinie, której uratować się nie dało praktycznie całe opakowanie Epreksu - 6 nówek ampułkostrzykawek. Zadzwoniłam, nadal je miała, żadnej kasy za to nie chciała i namawiała by zabrać...

...bo w międzyczasie, kiedy już odetchnęłam, że wszystko się udało, odebrałam wiadomość, że muszą Momentowi sprawdzić jeszcze biochemię krwi, bo jeśli wyniki są gorsze niż były 2 tyg. temu, to może być już za późno na EPO.

Jutro z samego rana Luźny jedzie na pobranie krwi. Wyniki będą popołudniu. Jeśli udało nam się to wszystko, co miało być niemożliwe, załatwić w 24 godz. to wierzę, że tak być miało i musi pomóc zwierzakowi. Po prostu musi. Zamierzamy walczyć o gadzinkę ze wszystkich sił.

Trzymajcie kciuki!

2012-07-17

Źle bardzo

Ze wszystkich sił szukamy leku dla Momenta - bez niego, nie ma szans.
I zrobimy wszystko, żeby się udało. Może już jutro...

2012-07-08

Pacjent, siostra i dwa potwory

Czy można freciszonowi wymagającemu podania podskórnie soli fizjologicznej podać specyfik samemu? A można! I to nie tyle samemu, co samej.
Czuwam dziś przy chorym dzień cały, nawet nie jest z nim tak najgorzej - wstaje, pije, drapie się i przeciąga, choć oczywiście w zabawach nie uczestniczy.
Ale przez aurę bieżącą pozostałe dwa potwory także jakby mniej do zabaw skore. I do żarcia też. Za Momentem biegam z miską i łyżką, choć najchętniej zlizuje mi gerbera z lekiem z palców (zatem trwa to ze 40 minut). Za pozostałą dwójką już nie, choć oni nie ustępują i życzą sobie takiego samego traktowania. Nawet zaczęli z Momentem przysypiać. Hmmm... Staram się poświęcać wszystkim tyle samo czasu i czuję się jak siostra szpitalna. Nie powiem żebym bardzo rozpaczała z okazji jutrzejszego poniedziałku ;-)

2012-07-06

Szpital domowy

Szybko przeszkoliłam Luźnego w sposobie podawania soli fizjologicznej pacjentowi. Nawet nam to poszło - powiem więcej, jak na pierwszy raz bardzo dobrze. Moment trochę wierzgał, ale nie bardziej niż wczoraj u weta. Choć Luźny chciał mu się wbijać w karczycho i trzymać zwierza jednocześnie. Jedno fiknięcie uświadomiło mu, z kim ma do czynienia i że pacjentowi należy się porządna asysta.
Ja trzymałam, Luźny się wbijał i sprytnie zamieniał strzykawki, idealnie według wskazówek (metoda podpatrzona i omówiona wczoraj w prawdziwym gabinecie).
Mam nadzieję, że za szybko się nie zorientuje, że go codziennie kłujemy.

A z lekami ganiam za nim. Rano zapomniałam o wcześniejszej porze budzika i oczywiście o mały włos a bym się do roboty spóźniła, bo praca nad śpiochem (z tego gorąca nie był wcale głodny) trwała z pół godziny co najmniej. A przecież są jeszcze dwie inne fretki do ogarnięcia.

Błogosławię naszą zeszłoroczną decyzję o klimie, bo w naszej wielkopłytowej klitce można się ugotować, a tak - zostawiam machinę włączoną na 25 st. i zwierzakom jest w sam raz. Dziś popołudniu Momek wyglądał fatalnie, ale jak tylko nastał wieczór połaził, dał się pozaczepiać Chwili, polazł na balkon, zjadł drugą porcję leków. Nie gania - to fakt, ale ważne, że jakoś tam wyłazi z posłania. I tylko z wodą muszę go pilnować (w weekend akurat będzie okazja do podglądactwa), bo coś mi się wydaje, że nie bardzo ją pije. A ma pić dużo.

2012-07-05

Szlachetne zdrowie, nikt się nie dowie, jako smakujesz...

Moment się zepsuł. Chciałoby się powiedzieć znowu :(
Byliśmy z nim miesiąc z lekkim okładem temu u weta i rozmawialiśmy głównie o jego insulinomii. Nikomu przez myśl nie przeszło, że z małym jest dużo gorzej. We wtorek wymacałam mu sporego guza pod prawą przednią łapką, w środę rano Luźny był z nim u wetki, która poprosiła żebyśmy jednak popołudniu przyjechali, bo wtedy będzie wet (czyli pan dr Piasecki), bo guz jest raczej do wycięcia, ale lepiej to skonsultować.
No więc ja w te pędy wyleciałam z pracy, do domu, Moment do kontenerka, auto i dawaj po pół godzinie byłam w przychodni. Akurat robili chyba sekcję jakieś biduli :((( Potem my. Moment na stół, macanie, guz do wycięcia, ale wcześniej rtg płuc. Nie było łatwo mu zrobić fotkę, bo wierzgał i wił się, jakby mu kto krzywdę wielką robił. Calo-pet (freci narkotyk) podziałał jednak i dał ustrzelić jednego fociaka. Chwilę trwało zanim doktor rozpoznał, że nic tam złego nie ma i Momencisko może iść pod nóż już w sobotę. Ale jeszcze dla pewności pobranie krwi. Ojjj się namęczyliśmy. Ja podawałam dragi, doktor się wbijał, wetka trzymała gnojka, a stażystka (?) te kończyny, które się trzymaniu nie poddawały.
No i dziś telefon w środku dnia. Wyniki bardzo złe, nerki nie pracują, proszę natychmiast przyjechać, zabiegu nie będzie. Więc ja znowu w te pędy (ale tym razem bez wcześniejszego urywania się z roboty) do domu, po freciora (z kontenerka wywaliłam 2/3 towarzystwa, zabrałam tylko pacjenta), do auta, do weta i... kolejka. No tak, był to zwykły "grafikowy" dzień przyjmowania naszego weta. Zatem króliki, świnki morskie, szynszyla i gołębie już tam czekały. A za nimi my.
Ma anemię i problemy nerowe. Guz został na drugim planie. Bo guz raczej nie złośliwy. A najpierw dziadygę trzeba postawić na nogi. Dostał kroplówkę i zastrzyk żelazowy w dupkę. Był rzecz jasna niepocieszony bardzo, ale cóż... Ja zaś dostałam ścisłe wytyczne jak obsługiwać kroplówki, zestaw na kilka dni do podawania ich codziennie, niedobre (ale skuteczne) kapsułki dla poprawy nerek, no i zalecenie by się z gościem pojawić za cztery dni. Coś mi się wydaje, że będziemy częstymi pacjentami u doktora przez najbliższy miesiąc. (Choć doktor jedzie na urlop, ale zostawia dobrze wyszkolone wetki, więc mamy do kogo jeździć).

Wieczorne podawanie połowy kapsułki zmieszanej z żarciem:
czas operacyjny: pół godziny
teren operacji: kuchnio-pokój, balkon
Chodziłam za nim z dwiema łyżkami - na jednej kapsułka zmieszana z niewielką ilością gerberka, w drugiej - gerberek. Najpierw lizał, potem się zatrząsł i lizać nie chciał. Mieszałam więc gerberka w postaci czystej z tą kapsułkową. Już Chwila przyszła pomóc pacjentowi. A jemu było niedobrze, niesmacznie i w ogóle nie. Kapsułek mamy 20. Jutro ustawiam budzik pół godziny wcześniej :/

2012-06-25

Imperatyw fretkowy

To nie jest instynkt, to nie jest złośliwość, to wewnętrzna potrzeba, która dobitnie siedzi w każdym z naszych trzech futrzaków. Zniszczyć wszystko, co gąbczaste. Gąbka osłaniające wiertła - załatwione! Zjedzenie sofy i fotela, co mają w sobie gąbkę - nie ma problemu (no nie do końca zeżarły, bo ciągle tych mebli używamy, ale tylko dlatego, że boimy się, że to samo zrobią  z nowymi, więc szkoda zachodu).
Ale żeby wyczuwać tę gąbkę na odległość? W moich najnowszych butach, o czym ja nie miałam pojęcia, pod wkładkami była gąbka - oczywiście futrzaki mi to uzmysłowiły. Brutalnie.

Kiedy robiłam poniższą dokumentację buty miały 2 tygodnie - wrrrrrrrrrrrr.















2012-06-24

Dawno nas tu nie było

Ale tak, fretki nie rosną, nie szaleją, bo pogoda je zniechęca, mają się całkiem, całkiem z małymi fiksacjami.
Na przykład Zaraz myśli, że jest człowiekiem. Chodzi sobie wszędzie, tam gdzie my i trzeba na niego uważać, poza tym jest żywo zainteresowany tym, co akurat spożywamy i wszystkiego chce spróbować. Oczywiście tyle lat unikaliśmy zapoznawania ich ze smakiem "ludzkiego" jedzenia, że jesteśmy zdumieni tą jego chęcią. Skończyło się zatem jedzenie przy stole, bo Zaraz jest na nim w ułamku sekundy. Każde z nas zabiera teraz posiłek do swojego biurka i nad klawiaturami konsumujemy, by mały zwierz nie próbował ziemniaków, kotletów i surówek (tymi ostatnimi rzecz jasna zainteresowany jest w stopniu minimalnym).
Moment przeszedł mega metamorfozę - choć ja uważam, że to niezdrowo i trzeba go znowu zaprowadzić do weta - bo z grubiutkiego pulpeta stał się najchudszym zwierzem w naszym stadzie. Trudno go rozpoznać przy misce z Zarazem. Nie mówiąc o tym, że wołowina mu obrzydła :( W sumie nie ma się co dziwić po tylu latach wcinania jej na surowo ;-) Je suche - to dobrze, a oprócz tego przekupuję go różnymi innymi frykasami. Gotuję kury, podaję same albo zmielone z marchewką (w postaci tzw. gerberka), dodaję jajka, no i jego ukochane ogórki.
Tylko Chwila się nie zmienia i szaleje jak... oszalała? Zaczepia chłopaków albo nas, jeśli akurat żadnego z braci nie ma w pobliżu. Wcina aż jej się wąsy trzęsą (przecież uszu nie ma)

2012-05-29

Odwiedziny u BBM

Najpierw odwiedziliśmy weterynarza. Momenta śledziona nie wygląda źle, poziom glukozy jest trzykrotnie niższy od normy, więc dobry nie jest (ale w domu ma wyższy, co może oznaczać, że stresuje się jazdą samochodem, czekaniem w poczekalni i samym badaniem), na dodatek w uszach ma świerzbowca (szt. 1).
Przy okazji dowiedzieliśmy się, że na nosówkę starszych chłopców szczepić już będziemy co dwa lata, a następna wizyta to usg w lipcu. Spoko.
Potem pojechaliśmy odwiedzić Bleu*, Berka** i Maćka***. Od dawna nosiliśmy się z zamiarem ponownego spotkania z Berkiem i poznania Bleu. Wpadliśmy zatem, otworzyliśmy transporterki i patrzeliśmy, co się wydarzy...
Frety zachowywały się, jakby tam mieszkały sto lat - odkurzyły Maćkowi przestrzeń za pralką, za meblami kuchennymi, za tv - ucieszył się, że nie będzie musiał tam sprzątać. Berek biegał i próbował zaganiać nicponie w jakieś zgrabne stado, ale intruzy wcale go nie słuchały. I biegały gdzie tylko chciały. Generalnie pełna zgoda. Bleu też zachowywała się jak u siebie - po prostu znalazła miejsce na wysokości, świetny punkt obserwacyjny i najpierw zjeżona, a potem, gdy się okazało, że obcy jej tam nie dosięgną, rozluźniona, patrzyła z wysoka na wszystkich. Ogony jak szczotki u fretów i kotki sygnalizowały delikatne zdenerwowanie, ale wizyta przebiegała bez najmniejszych incydentów. Berek to święty pies, trzy razy zaszczekał podczas całego spotkania, gdy mu się freciory zaplątywały w dredy, albo podchodziły blisko pyska.
Bleu jak tylko zobaczyła, że maluchy siedzą z powrotem w transporterkach dostojnie zeszła z parapetu, machnęła ogonem przed kratką i wymaszerowała. Chyba z fochem ;-)


* Kotka kartuska niebieska
** Owczarek bergamasco
*** Człowiek - karmiciel, opróżniacz kuwet i rzucacz frisbee.

2012-04-19

Spacerek

Pierwszy w tym sezonie - jeśli nie liczyć mojego nieudanego wyjścia z trio do pobliskiego parku, trzy fretki i jeden człowiek, wiadomo, że nie mogło się to udać.
Zatem dziś po nakarmieniu pana domu i schwytaniu trzech futrzaków, które dziwnie chętnie dały sobie założyć szelki, poszliśmy się polansować dookoła bloku. Do parku to trzeba jednak kawałek przejść, a nie wiedzieliśmy jak one się zapatrują na chodzenie, więc obraliśmy tylko osiedlowy trakt.
Wszystko szło dobrze do... wycieraczki. Na wycieraczce - naszej i dwóch sąsiadów - zaczęło się mizianie, przewracanie, szorowanie i nijak nie chciały iść dalej.
Zapięliśmy je w standardowy układ: Zaraz i Moment razem (mają rozdzielacz do smyczy), Chwila (w nowych szelkach) - osobno. Ja prowadziłam chłopców, Luźny - dziewczynkę. Mała szła jak piesek, Luźny w prawo, ona w prawo, Luźny truchtem, ona za nim. Musiał jedynie uważać, żeby jej nie zgubić, albo nie przyciągnąć, bo jest tak leciutka, że nie napręża sprężyny w smyczy automatycznej.
Za to chłopaki pokazali. W zasadzie też standard. Zaraz w prawo, Moment w lewo, ja pośrodku. Zaraz biegnie, Moment się kładzie, kończy się rozdzielacz, więc Zaraz wpada na Momenta. No średnia zabawa, a i spacer nietęgi. Uznaliśmy więc, że trzeba zrobić roszadkę. Zaraza z Chwilą na jedną smycz, Momenta na drugą. My z Momkiem razem, Luźny z chudzielcami. Ooo to był strzał w dychę!
Pospacerowaliśmy, ludzie się pogapili (mało, bo wychodzimy ze zwierzorkami jak już jest ciemno), trochę nawet zmarzliśmy.
Minęły ponad 3 godz. a maluchy śpią od tego czasu słodziutko, jakbyśmy przemierzyli drogę na Jasną Górę co najmniej :) 

2012-04-15

O zdrowiu Momenta cd.

Moment ma już od jakiegoś czasu podejrzenie, a w zasadzie diagnozę insulinomy. Za każdym razem u weta ma mierzoną glukozę, no i zwykle jej poziom jest baaardzo niziutki (na początku kwietnia był tak niski, że glukometr nie pokazał wyniku).
Tylko, że on wcale nie wygląda na chorego. OK jest ospały, ale zawsze ospały był - w każdym razie najbardziej z całej trójki. A z podanych na ferreta.pl objawów jedynie rozjeżdżanie tylnych łapek się zgadza. Zatem - nie leczymy, lecz obserwujemy. A żeby wyniki były jak najbardziej poprawne, ustaliliśmy z wetem, że to my będziemy mierzyć poziom momentowej glukozy.
W tym celu zdobyliśmy glukometr - nówka sztuka, pięć instrukcji, jakieś paski, lancety - aaa! Powiedziałam Luźnemu, że ja na pewno kłuć zwierzaka nie będę i niech on zostanie tym złym. Nakłuwanie lancetem to był jednak głupi pomysł - trzykrotnie okazywało się, że mamy za małą dawkę krwi, a młody (ekhm) się już nieźle wziął był zdenerwował. W końcu wyciągnęliśmy normalną igłę, taką jak do zastrzyków. Wreszcie się zaczerwienił opuszek, spadła dorodna kropla krwi i mieliśmy wynik. 42. Jak na Momenta - doprawdy nieźle, bo czasem miewał poniżej 30 - czyli 1/3 normy :(
W nagrodę dostał witaminek i ukontentowany poszedł spać.

2012-04-05

Przegląd okresowy

Wiosenne sprawdzenie stanu zdrowia maluchów za nami.
A nie było łatwo - po pierwsze goniły nas terminy, bo pieczątki w paszportach (czyli szczepienia przeciw wściekliźnie) muszą być uzupełniane co roku. Po drugie - trzeba było weta odwiedzić dwa razy.
Poniedziałkowa wizyta i wiadomości: Moment ma tak niski poziom glukozy, że glukometr odmówił podania wyniku. Przy okazji fret się szarpał, skoczył z kozetki i spieprzał przed lekarką. Uznała więc pani doktor, że na niedoglukozowanego to on nie wygląda. Raczej na przeżartego, ale ten problem już znamy ;-) Dostał swój steryd na nadnercza i wystarczyło.
Oprócz tego cała trójka się zakwalifikowała do szczepionki przeciw świerzbowcowi. Skąd one to cholerstwo mają - czort jeden wie, bo przecież rzadko z nimi wyłazimy. Popołudniu odbyło się wielkie Kropienie Między Łopatki. A dziś dodatkowo do prania poszły bez wyjątku wszystkie kocyki, polary, poszewki, ręczniki, szaliki itp. itd.
A skoro jedną rzecz dostały, to nie mogły tej wściekliznowej szczepionki mieć. Zatem Luźny w środę odbył drugą podróż do lecznicy z całą trójką. Dostały po zastrzyku, Momenta glukoza wreszcie się ujawniła (za niska - musimy kupić glukometr i sami mierzyć jej poziom) i wreszcie wróciły do domu.
Grzeczniutkie były - jak nie one!

A za dwa tygodnie niespełna chłopaki kończą 5 lat!!! A dziewczynka dwa.
Aaaa czasie - gdzie tak pędzisz?

2012-03-20

Fretko-foto-zagadka


Kto śpi smacznie w wiaderku?




Odpowiedź już jutro!
:)

--------
Ciocia Jaga była blisko, ale nie do końca...
ponieważ w wiaderku jest cała trójka :) Oto dowód

2012-03-05

Pan Moment

Wysłałam Luźnego z fretką model Moment do weterynarza, a to z takiego powodu, że jest wielki, ciężki i ospały (fret, nie Luźny of korz). Pomyślałam, że jego frecia śledziona przerosła wszelkie śledziony świata i już się w momentowym brzuchu nie mieści, dlatego frecina ledwo chodzi na czterech łapkach. Bo ta śledziona to się już od jakiegoś czasu nadaje do wycięcia.
Wraca Luźny od weta i co mówi?
Twój biedny, chory z przerośniętą śledzioną Momencik, to gruby, spasiony i otyły Momencior.

Siedzę i się głowię, co by tu zrobić, żebyśmy z Momkiem odzyskali na wiosnę "fitnessfigurki"

2012-02-24

Polować znaczy przeżyć

Przede mną leżą dwa potężne kawałki wołowiny. Na oko tak z 3,5 kg. Według metek dokładnie 3,462 kg. Będzie zapas na... jakiś tydzień może. Zabieram się zatem za krojenie, rozkładam na stole noże, deski, pudełka, dzielę te dwa kawałki na kilka mniejszych, którymi łatwiej będzie operować. Frety się budzą - chyba od zapachu świeżego mięsa.
Moment staje przy mojej nodze. Gruba dupka nie pozwala mu wskakiwać na piętro +2, musi zostać na poziomie 0. Łaskawość moja nie zna granic, bo daję mu raz po raz kawałki mięska, świeżo ukrojone.
Zaraz wskakuje na poziom +2 bez żadnych problemów. Kręci się po stole, zagląda do każdego pojemnika. Niestety przechodzi kryzys osobowości - od jakiegoś czasu umyślił sobie, że jest człowiekiem (chyba) i interesuje się pieczywem, masłem, wszystkim, co gotowane, ale do surowizny czuje wstręt. Skoro więc obchodzi stół i nic na nim dobrego (czyt. ludzkiego) nie znajduje, złazi i leci się pobawić.
Chwila... otóż w Chwili świeże mięso budzi Instynkt. Mała zakrada się, wychyla zza rogu mebli, przeciska między ścianą a sofą, przycupnięta, na krótkich nóżkach biegnie przez parkiet i gdyby nie cichy, szybki stukot pazurków byłaby prawie niezauważalna ;-) Bierze rozbieg, wyskakuje zza fotela, trzy susy jest na kanapie (poziom +1), stąd już sekunda i ziuuuum, wskakuje na stół. Patrzy, co robię, po czym wbija ząbki w leżący najbliżej niej, a najdalej ode mnie ukrojony kawałek wołowiny i dalejże ucieka. Kawał jest większy od niej, więc średnio chce mu się z oprawczynią współpracować. Uścisk szczęk fretulki też mały i musi kilkakrotnie poprawiać uchwyt mięsiwa. W końcu wołowina blokuje się między oparciem dosuniętego krzesła a blatem stołu. Chwila biegnie dalej, mięso zostaje. Zwierz orientuje się w połowie kanapy i zawraca. Mocuje się  kombinuje jakby tu uwolnić upolowane mięsiwo i zabrać ze sobą do tajno-sekretnej skryjówki. Na pomoc przybiega Zaraz - w końcu co dwie głowy, to nie jedna, ale mała syczy na niego i daje do zrozumienia, że to jest jej mięcho i sama sobie z nim poradzi. Kiedy nie udaje się jej wyszarpać zdobyczy od dołu, włazi z powrotem na stół i... bingo! Wciąga wołowinkę z powrotem na blat.
To nie rozwiązuje wszystkich problemów. Mięsiwo i ona sama są na poziomie +2, skryjówka na poziomie 0. Cóż więc robi mądry zwierz. Odstawia wołowinkę na miejsce i poluje na ukrojony, zdecydowanie mniejszy kawałek. Chwyta go w zęby, skacze ze stołu, przebiera łapkami po parkiecie, chowa się za fotelem, wyskakuje zza niego jak oparzona, bo tam śpią chłopaki (mięsa jednak nie gubi), leci do łazienki.
Słychać rozkoszne mlaskanie. Upolowała.

2012-02-12

3 w 1

Dziś rano (dla mnie to był raczej środek nocy) zobaczyłam w łazience widok, po którym natychmiast pobiegłam po telefon. Trzy potwory smacznie (ale czy wygodnie?) spały w jednym pojemniku. Patrząc na obrazek można krzyknąć: kuuuupa futra ;))))

2012-01-29

Cyberfret

Wiadomość sprzed kilkudziesięciu minut. Zaraz wlazł mi na klawiaturę, uruchomił w Firefoksie nową zakładkę i wpisał do wyszukiwarki coś, co mądry wujek Google rozszyfrował jako: bramka sms.
I tak się zastanawiam:
czy chciał wysłać do kogoś smsa ten mój mały zwierz,
czy może uczy się pisać zdolna bestia,
a może pisać już umie i chciał się pochwalić.
Generalnie - strach się bać. Ale obiecałam fretkocioci Pat, że zarobię dużo kasy i będę rozwijać talenty futrzanych domowników.

2012-01-24

Sweet home

Koleżanka Luźnego poprosiła go o użyczenie transporterka, by mogła przewieźć swego zwierza do weterynarza. Przed wypożyczeniem wyszorowałam kontenerek, by zwierz domowy marki kot zawału od smrodku nieznanych drapieżników nie dostał. A i koleżanka prikaz dostała, by po użyciu zrobić to samo. Kontenerek spełnił swą rolę, przedpokój był miło pusty, ale w końcu spytałam Luźnego, że może by tak się upomniał o zwrot, bo to przecie ważny element przy przewozie futrzaków. Wyznał mi, ten mój chłop, że transporterek leży w bagażniku samochodowym już co najmniej od tygodnia. Ech! W końcu żeśmy go przytargali, wypięłam drzwiczki, położyłam w stałym miejscu, włożyłam kocyk...
Patrzę po chwili, a cała trójka już tam się zbiera. Jeden zwierz ma kolejny kocyk w pyszczku, drugi - jakąś maskotkę, a trzecia się ładuje pomiędzy to wszystko. I moszczą się do snu. I tak przez tydzień. Dzień w dzień  śpią nie w szafie, nie pod skrzynią na buty, nie w walizce - tylko całą trójką w ICH KONTENERKU.

2012-01-09

Dobry PR, to podstawa

Produkuję się czasem przed znajomymi opowiadając o naszych potworach i ich wyczynach (z piekła rodem). Odradzam posiadanie tego gatunku wszystkim ludziom o słabych nerwach. A także polecam czytanie niniejszego bloga, jako źródła wiedzy tajemnej ;-)
Nic więc dziwnego, że koleżanki, które odwiedziły mnie w piątek miały duszę na ramieniu. Bo a nuż ktoś im tę duszę skradnie. Pierwsze wrażenie - pozytywne. Zaraz przyszedł, przywitał się, dał się pomiziać, zajrzał do butów i polazł. Przyszła Chwila - nastroszyła sierść, podżarła trochę i polazła. Wtoczył się Moment, ziewnął, pokazał, jaki jest wielki i poszedł do skryjówki.
Zaraz potem jeszcze się ze dwa razy ujawnił, trochę pobrykał, ale bez żadnych szaleństw czy ataków. Dał się nawet wziąć na ręce przez nieznaną mu osobę. Ale jednak chęć zrobienia z nim sobie fotki pt. "Dama z łasiczką" to było trochę przegięcie i chapnął koleżankę ostrzegawczo w brodę. Krew się nie polała, więc było to wstępne ostrzeżenie.
Generalnie, 12-godzinne spotkanie przebiegło w miłej i nie bardzo naznaczonej obecnością fretek atmosferze.
Myślę, że udostępnienie zwierzom sypialni miało w tym (nie)mały udział :)