2012-07-06

Szpital domowy

Szybko przeszkoliłam Luźnego w sposobie podawania soli fizjologicznej pacjentowi. Nawet nam to poszło - powiem więcej, jak na pierwszy raz bardzo dobrze. Moment trochę wierzgał, ale nie bardziej niż wczoraj u weta. Choć Luźny chciał mu się wbijać w karczycho i trzymać zwierza jednocześnie. Jedno fiknięcie uświadomiło mu, z kim ma do czynienia i że pacjentowi należy się porządna asysta.
Ja trzymałam, Luźny się wbijał i sprytnie zamieniał strzykawki, idealnie według wskazówek (metoda podpatrzona i omówiona wczoraj w prawdziwym gabinecie).
Mam nadzieję, że za szybko się nie zorientuje, że go codziennie kłujemy.

A z lekami ganiam za nim. Rano zapomniałam o wcześniejszej porze budzika i oczywiście o mały włos a bym się do roboty spóźniła, bo praca nad śpiochem (z tego gorąca nie był wcale głodny) trwała z pół godziny co najmniej. A przecież są jeszcze dwie inne fretki do ogarnięcia.

Błogosławię naszą zeszłoroczną decyzję o klimie, bo w naszej wielkopłytowej klitce można się ugotować, a tak - zostawiam machinę włączoną na 25 st. i zwierzakom jest w sam raz. Dziś popołudniu Momek wyglądał fatalnie, ale jak tylko nastał wieczór połaził, dał się pozaczepiać Chwili, polazł na balkon, zjadł drugą porcję leków. Nie gania - to fakt, ale ważne, że jakoś tam wyłazi z posłania. I tylko z wodą muszę go pilnować (w weekend akurat będzie okazja do podglądactwa), bo coś mi się wydaje, że nie bardzo ją pije. A ma pić dużo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz