2008-04-15

Przecież nic się nie stało...

Wracamy do domku wieczorem, nie było nas dwie godziny. Odruchowo od progu sprawdzamy ślady freciej aktywności. Coś na podłodze przykuwa natychmiast naszą uwagę.




Po chwili wita nas rozespana mordka Momenta ziewając przemysłowo. Szybka inspekcja śladów daktyloskopijnych nie pozostawia wątpliwości:




Drobiazgowe śledztwo ujawnia szczegóły makabrycznej zbrodni:



Drugi podejrzany zostaje ujawniony słodko śpiący na balkonie, posklejane mąką futerko jest jednak wystarczającym dowodem winy. Wyrok? odosobnienie na balkonie przynajmniej dopóki Beti nie posprząta pobojowiska. Skąd tyuł notki? Po prostu zacząłem się zastanawiać głośno kto nie zamknął na specjalistycznego gwoździa szafki z potencjalnie groźnymi dla fretek wiktuałami. Chwila zastanowienia i odpowiedź Beti zdecydowanym tonem "Przecież nic się nie stało" co w wolnym tłumaczeniu oznacza: "eee chyba ja".

2008-04-11

Mea culpa i chłopaków pomysłowość

Pomysłowość to dość optymistyczne stwierdzenie, należałoby raczej napisać całkowity brak instynktu samozachowawczego albo coś w tym guście, tylko że to trochę za długo.
Od trzech dni przeczesujemy chatę w poszukiwaniu baterii do aparatu. Wsiorbało, nie ma, pogodziliśmy się już nawet, że trzeba kupić nową. Ale wczoraj jeszcze miałam nadzieję i z tą nadzieją zerknęłam do mojego pudła pełnego skarbów i precjozów dekupażowych. Niestety zguby tam nie było.
A dziś rano (? a może nie rano tylko w nocy) dzieci wynalazły sobie zabawkę. Ściągnęły jedną buteleczkę, o które zapomniałam. Ściągnęły i zaczęły ją wesoło turlać i nadryzać, i drapać, i turlać... Tuż przed wyjściem do pracy podniosłam Momenta, a on... cały posklejany. Lepią mu się łapki, pyszczek, wąsy. Patrzę na butelkę - mój crackle do spękań. Śmierdzący jak jasna cholera. No to cap zwierzaka za grzbiet i do miski z wodą, ten nie chce, to ja na siebie ubieram raz-dwa sweter domowy, żeby bluzka pracowa nie ucierpiała na spotkaniu z sierściuchem. Moment do miski i myju-myju. Ależ się wyrywał, buntował, denerwował, drapał i gryzł. Z odsieczą przybył Luźny, bo sama bym chyba rady młodemu nie dała. Doprowadziliśmy bestię do jakotakiego wyglądu i z duszą na ramieniu (oraz spóźnieni jakiś kwadrans) polecieliśmy do pracy.
Wracam z pracy - a ci jakby nigdy nic leżą sobie na balkonie. W sumie nie wiem co robili, ale jak mnie tylko zobaczyli (ups, raczej usłyszeli, bo to ślepaki przecież) zwiali czym prędzej pod skrzynki. Ważne, że chwilę potem harcowali w najlepsze, znaczy się wszystko z nimi OK.

2008-04-06

Przesilenie wiosenne

Myślałam, że to ludzka niedoskonałość, że kiedy przyroda budzi się do życia, to człekowi chce się spać. Ale okazało się, że widocznie fretki też to mają.
Nasze maluchy od jakiegoś tygodnia przesypiają całe dnie. Owszem, w nocy nieco nadrabiają ;-) ale zabieranie im zabójczych dzwoniących piłek jest metodą bardzo skuteczną - na szczęście maskotki są bezdźwięczne.
Ale wracając do spania. Kiedy wstajemy - one śpią (nie do wiary!) i budzą się dopiero, kiedy odkręcam prysznic albo głośniej zamknę drzwi. Potem śniadanie i do wyra, z przerwą na załatwienie spraw, które Powinny-załatwiać-do-kuwety. Jeszcze kilka razy się budzą, żeby się podrapać albo podreptać W-stronę-kuwety. Luźny miał urlop, więc i czas by je obserwować. Tylko kiedy włączył wiertarę mali pomocnicy dzielnie mu asystowali, po skończonym wierceniu zapadli w błogi sen. Wieczorem chwila zabawy, ale nudzą się bardzo szybko i odchodzą na drzemkę.
Dziś nie mieliśmy serca, żeby ich budzić, więc sami pojechaliśmy na lody i spacer (którego w końcu nie było), wczoraj w gościnie u Berka zachowywały się nieprzeciętnie grzecznie, za to Berek ich chyba wreszcie skojarzył i zaczął towarzystwo oszczekiwać. Więc przespały się grzecznie na balkonie.
Za półtora tygodnia zostawiamy je na kilka dni, mamy nadzieję, że senność im nie przejdzie, to dzielnie dadzą sobie radę kilka dni w klatce.