2007-12-31

Nasza pierwsza wielka wyprawa

Nic nie zapowiadało, że ten dzień będzie aż tak inny niż zazwyczaj. Fakt, wysokie dwunogi podejrzanie długo nie wychodzily z Pomieszczenia Zakazanego, więc nie było sensu sprawdzać czy zamiast tego niedobrego jedzonka w misce nie pojawiło się nowe. W końcu, gdzieś tak przy drugim przewracaniu się na boczek coś jednak drgnęło i zaspane dwunogi wylazły z PZ. Zamiast jednak tradycyjnie zająć skutkami naszej (to znaczy bracholka i mojej) nocnej działalności, zaczęły się krzątać po kuchni, co o dziwo nie zaskutkowało pojawieniem się nowego jedzonka (skandal!) Zamiast tego upchnęli nas w zakratowanej norce i zanieśli do takiej dużej norki na kółkach. Znaliśmy już tę norkę i wiedzieliśmy, że jakiś czas nic się nie będzie działo, a potem albo okaże się, że jesteśmy w takiej dużej norce, gdzie nam bedą zaglądali w uszy i nie tylko, albo, że wcale nie jesteśmy w norce tylko w takim fajnym miejscu, gdzie nie ma ścian i jest dużo ciekawych rzeczy. Oczywiście ucięliśmy z bracholkiem komara, bo zawsze to robimy jak się nic nie dzieje. Po jakimś czasie otworzyli naszą zakratowaną norkę i okazało się, że jesteśmy w jakimś kompletnie nowym miejscu bez ścian. Nie było dwunoga co zagląda w uszy i nie tylko, za to była ta dziwna wielka nieuczesana fretka.


Już ją kiedyś poznaliśmy, ale wtedy wydawała się większa. Okazało się, że dalej nie potrafi się normalnie bawić - jak ją ugryzłem to się zrobiło zamieszanie i dwunogi zaraz mnie wzięli na ręce. W każdym razie miejsce bez ścian było takie fajne! i takie wielkie, że wam mówię. Tylko te głupie dwunogi założyly nam (mi i bracholkowi) takie niewygodne rzeczy, które nie pozwalają iść tam, gdzie chcemy.



Tyle było ciekawych rzeczy do oglądania, wąchania, kopania i drapania pazurami, a te dwunogi ciągnęły nas ciągle tam, gdzie było najnudniej. Żadnych jamek i krzaków tylko pusta droga. Jak tylko gdzieś na chwilę przycupnęliśmy to zaraz nas podnosili i pędzili za tą dziwną wielką fretką i pozostałymi dwunogami. Nie powiem, w końcu donieśli nas do takiej fajnej kamiennej norki, do której się wchodzi do środka, a potem się wychodzi na jej wierzch i widać całe miejsce bez ścian wszędzie dookoła. A ten dobry "nasz" dwunóg, co częściej nam daje jedzonko, a do niedawna miał długą sierść na głowie, a teraz ma krótką to nawet wziął mnie do takiego czegoś przez co jak się popatrzy to miejsce bez ścian, które jest daleko, to wygląda jakby było blisko. Tylko nie mogłem sobie tego czegoś ugryźć, nie wiem czemu mi dwunóg nie pozwolił.


Potem znowu trochę nas nieśli, trochę ciągnęli, trochę puszczali na myszkowanie, przepraszam, fretkowanie oczywiście. Wreszcie dotarliśmy do takiej norki, gdzie dwunogi sobie siadły przy stole, jadły sobie jedzonko i piły pićko, co im taki inny dwunóg przynosił. Ten obcy dwunóg nawet chciał się ze mną pobawić. Więc się z uprzejmości z nim pobawiłem. Nie wiem tylko czemu jeden z naszych dwunogów, ten co miał i ma krótką sierść na głowie i rzadziej daje jedzonko, nie pozwolił mi sie bawić z obcym dwunogiem i siłą mi rozwarł zaciśnięte na jego ręce szczęki... to jak ja mam się bawić pytam? W sumie bardzo nam się podobało tylko po powrocie do naszej domowej norki już nie mieliśmy siły na normalną działalność i nasze dwunogi będą rano zawiedzione, że nie mają co sprzątać. Wiemy ile im to sprzątanie sprawia frajdy i staramy się z bracholkiem sumiennie dostarczać im tej rozrywki, ale już dzisiaj naprawdę nie mamy siły. Nadrobimy jutro :)

2007-12-24

Pełnych radości i ciepła Świąt Bożego Narodzenia


życzą

Zaraz i Moment

PS
i jeszcze wielu, wielu smakołyków na wigilijnym stole - żeby było się po czym tak pysznie oblizywać.


PS2
To fotomontaż, nie ubraliśmy naszych zwierzaków w takie durne czapeczki. BiL

2007-12-18

Ważna zguba

Niedziela była maratonem. O 7:30 zakończyliśmy wigilię w studenckim gronie, o 10:00 w tym samym towarzystwie zjedliśmy śniadanie, by po półtorej godzinie zwijać się do Wro, gdzie Luźnego czekał egzamin z englisha, a na mnie rodzinny obiad.

Z obiadu nici, bo byłam tak napchana po śniadaniu, że tylko się na rosół skusiłam i zaległyśmy z siostrą pod kołderkami, by odespać nocne zabawy. Za to egzamin kujonowi poszedł na 5, a gdy wrócił zjadł pyszny obiadek, dostał kawkę, a rodzicielka była contente.
Potem chwilę pobyliśmy w domu - dzieci przez niemal dobę naszej nieobecności sprawowały się prawie wzorowo - i znowu pojechaliśmy "w gości".

Przybywamy z towarzyskiej wizyty i widzimy Luźnego szczoteczkę do zębów leżącą sobie słodko na środku pokoju po stoczonej (przegranej dla niej) walce z futrzakami. Wlazły do plecaka, który co prawda leżał na krześle poza ich zasięgiem, ale wychodząc niechcący przesunęliśmy krzesło bliżej stołu, więc nie miały przeszkód, mogły buszować.

Sytuacja zrobiła się mało śmieszna, kiedy komórka zaczęła wyć "Weź pigułkę, weź pigułkę" albowiem pigułek w plecaku nie było. Przetrząsnęliśmy całą - niedużą przecież - chatę. Zajrzeliśmy w miejsca, gdzie zwykle nie zaglądamy, znaleźliśmy parę skryjówek, o których nie mieliśmy pojęcia, trochę ususzonego mięsa, wywleczonego z michy przez frety i oczywiście zapomnianego. Napisaliśmy też do gospodarzy wigilijnych czy im się w oczy nie rzuciło charakterystyczne pigułkowe opakowanie.

W końcu maksymalnie zrezygnowani i zmęczeni przewalaniem mebli daliśmy sobie spokój. I wtedy Luźny je znalazł. Mali drapieżcy bawili się nimi i porzucili je na krześle, tuż przy oparciu.
No to mogliśmy odetchnąć.

2007-12-17

Kto wymyślił choinki?

Moje kochane dzieci,
był taki czas na świecie,
że wcale nie było choinek...

W świadomości naszych fretek też do tej pory tych choinek nie było. I jakoś nie zauważyliśmy, żeby brakowało im iglastych drzewek. Ale od początku.

Zakład pracy Luźnego jak wiadomo jest darczyńcą drzewek choinkowych. Świerczki są rozdawane już na dwa tygodnie przed wigilią i tak się dziwnie składa, że miasto nasze wojewódzkie od kilku lat jest pierwsze na liście. Poza tym - to także wiadomo - drzewka czekają tylko na nielicznych szczęściarzy. Głównie na tych, którzy wagarują, albo nie pracują, albo chorują, albo z różnych innych względów mogą się stawić w rynku w godzinach przedpołudniowych. Cała ma familia oczywiście zrobić tego nie może. Ale niektórzy będąc w pracy, są zarazem bardzo blisko tych drzewek ;-) więc robią dobry uczynek dla tych, co ciężko pracują i im po prostu zaklepują dorodne (ekhm) okazy.

Część choinek trafiła od razu do moich rodziców, część miała być przechowana u nas na balkonie, póki prawowici opiekunowie się po nie nie zgłoszą. Na balkonie wyrósł więc las. W całym domu zapachniało. A frety dostały radosnej szajby. Były wszędzie. Obchodziły pieńki, wąchały igły, próbowały rozerwać siatkę. Dzień i noc pilnowały swoich preszesów. Na nic się jednak zdały warty i straże, po kilku dniach pachnących drzewek zaczęło ubywać. Każdą choinkę dzielne futrzaki odprowadzały do drzwi i żegnały się przymilnym przytuleniem (lub zrobieniem kupki tuż pod rosnącym obok drzwi drzewkiem).

Ale jeszcze jedna została. Będzie nam umilać święta. Zastanawiamy się tylko czy nie obudzi się we fretach jakiś kawałek wiewiórczej natury. I co zrobią ze światełkami (bombek na całe szczęście nie posiadamy).


2007-12-08

Dzyń, dzyń, dzyń

Czy Mikołaj powinien dać prezent komuś, kto:
- absolutnie nie zauważa i nie rozumie do czego służy kuweta?
- jeśli już zauważa, to tylko po to, żeby wyłudzić pyszną (ponoć) pastę witaminową i tylko udaje, że robi w kuwecie to, co robić tam należy?
- tatusiowe buty rozkłada na części pierwsze w czasie krótszym niż jedna minuta?
- grymasi przy jedzeniu i przestawia się na dietę cielęco-wołową, ignorując istnienie drobiu - jeszcze przed zaistnieniem grypy ptaszkowej?
- zawzięcie i z uporem próbuje dostać się do gąbki wypełniającej kanapę i fotel?
- ma własną wizję umeblowania pokoju - w wizji tej miejsce siedziska fotela jest na podłodze, podobnie jak kapy z kanapy?
- gryzie w stopy?

No i gdzie niby Mikołaj miałby podłożyć ewentualne podarki, skoro miejsce do spania zmienia się kilkakrotnie w ciągu nocy i trudno mówić o poduszce np. na hamaku.

Ha! Mikołaj winien wykazać się inteligencją i przemycić temu komuś coś praktycznego. Na przykład 10 kg opakowanie żwirku :P

Mikołaje zastanawiały się jeszcze nad jedną, małą, żywą myszką, ale Pani Mikołaj uznała, że to barbarzyństwo.

2007-11-26

Kochamy się!

Dość, stop i basta.
Na rozpasanie seksualne spuśćmy kurtynę milczenia (dzięki Beast!).
Ale pozostańmy w sferze okazywania sobie uczuć.

Jak to jest w świecie ludzi - mniej więcej wiadomo, jak u fretek - też wiadomo (a jak nie wiadomo, to należy przeczytać kilka poprzednich notek), ale jak to się odbywa w świecie ludzko-frecim, kto ciekaw, niech czyta.
Ano odbywa się to tak.

Dziś, jak prawie zawsze, pierwsza wstałam i polazłam do łazienki. Po drodze - jak zwykle - natknęłam się na dwóch dzielnych, włochatych strażników w pozie Sfinks czekających pod drzwiami na jakikolwiek ruch z sypialni. Ponieważ wiedziałam, że Luźny już nie śpi (wezwany smsem na służbę), otworzyłam szeroko drzwi, a strażnicy niczym dwie strzały śmignęli do sypialni (terra incognita, za każdym razem dzielnie ją eksplorują).
Umyłam włosy, chciałam się wziąć za ich suszenie, a tu wpada Luźny, wkłada głowę pod kran z zimną wodą, patrzę, a tam czerwono, krwistoczerwono. Pytam więc lekko przerażona cóż to się stało. Podnosi głowę i widzę dwie czerwone szramy prosto na... nosie.

Otóż Luźny postanowił sobie popatrzeć z wysokości łóżka na harcujące maluchy. Moment usiłował wdrapać się na łóżko, w czym dość skutecznie przeszkadzał mu trochę grubawy tyłek, natomiast Zaraz wesoło sobie brykał. I z tej radości brykania postanowił pokazać tatusiowi, jak bardzo go kocha. Chwycił go więc za być może jedyną dobrze widoczną dla ślepawej fretki część
tatusiowej twarzy - za nos właśnie.
Żeby się tylko wbił, to by Luźny miał 4 dziurki zamiast zwyczajowo ludziom przypisanych dwóch. Ale się freciak zaczął pod swoim ciężarem zsuwać, a przy okazji informacja o bólu dotarła już do mózgu Luźnego i ten też usiłować agresora od siebie uwolnić (albo siebie od agresora, zależy jak na to patrzeć). Z tego wszystkiego są: 4 dodatkowe dziury w/na nosie, dwie równoległe rysy i jeszcze jakaś drobnica przy samym czubku.
Okrutnik Luźny nie zrozumiał, że to było frecie Kocham Cię tato, więc futrzak niczym kamień w curlingu na tyłku opuścił sypialnię.

A oto fotka dokumentująca, że Zarazowi nic nie jest, czuje się już dobrze, doszedł do siebie i co tu dużo mówić, wydaje się dość dumny z porannego incydentu:

2007-11-21

Matka (kurde) Polka

Miało być lepiej po zabiegu, tak?
No to było - najpierw trzeba było rekonwalcescentów omijać szerokim łukiem i co jakiś czas przystawiać im poidełko, żeby mogli pyszczki przesuszone sobie przepłukać i wlać w gardziołka trochę świeżej wody.
Kiedy kładliśmy się spać powiedziałam nawet filozoficznie, że one muszą być trochę łobuziakami, bo inaczej to przecież nie będą nasze fretki.
O 2:30 byłam na nogach wyrwana ze słodkiego snu jakimiś piskami, wrzaskami, sapaniem i Bóg wie czym jeszcze. Pouczyłam obywateli, że jest środek nocy i mają grzecznie spać, a nie się gwałcić, bo i tak nic z tego nie wyjdzie. Obywatele moje pouczenia zignorowali totalnie i chwilę po moim dotarciu do łóżka byli z powrotem pod drzwiami sypialni. Wrrr
Zdjęłam jednego futrzaka z drugiego, wsadziłam do klatki, temu na wolności litościwie zostawiłam wodę i suchą karmę i poszłam spać.
Ponoć przez miesiąc jeszcze mogą się zdarzać takie jazdy.
Czy ja mówiłam, że oni są prawie jak niemowlaki?

2007-11-20

No bez jaj!

Zaczęło się niewinnie, jak każda dotychczas wizyta u veta.Ale chłopaki chyba czuły, że coś jest nie tak. Zwykle wszelkie szczepionki znosili bez mrugnięcia powieką czy skrzywienia ogonka. Czy tym razem igła była grubsza czy też instynkt (którego są przecież pozbawione :)) wreszcie w sytuacji skrajnego zagrożenia męskości się obudził. W każdym razie wiły się w rękach veta jak małe piskorze. Każdy dostał swoją porcję i miałem je wynieść w konteterku na korytarz i czekać aż "głupi jasiu" zacznie działać. Nieciekawy widok. Nasze nieokiełznane żywe sreberka traciły przytomność chociaż ze wszystkich sił starały się nie zasnąć. Momentowi po prostu głowa opadła na łapki, za to Zaraz osunął się po drzwiach od kontenerka i tak został. Musiałem go ułożyć wygodniej. Po chwili przyszedł vet i.. i to był ostatni raz kiedy widziałem chłopaków z jajami :). Nawet długo to nie trwało, po 15, 20 minutach vet zaprosił mnie do gabinetu gdzie na kozetce leżały, ciągle nieprzytomne maluchy. Elegancko wygolone gdzie trzeba i z twarzowymi sznureczkami szwów tamże. Vet korzystając z tego, że łobuzy jeszcze się nie obudziły wyczyścił im jeszcze uszy. Zapakowałem nasze do niedawna jeszcze ogierki, a teraz już wałaszki do transporterka i jedziemy po mamusie. Są ludzie, którzy uważają, że fretki śmierdzą. Kiedy poczują zapach piżma fretek, ich normaly zapach jest po prostu boski. Kiedy poczuje się zapach fretki w narkozie, nie panującej nad swoimi gruczołami, normalny zapach piżma to świeża bryza w wiosenny poranek. A ja miałem takie dwa w samochodzie.. W końcu szczęśliwie dotarliśmy do domu. Moment przepisowo po 2,5 godzinie od zastrzyku zameldował sie w misce z żarciem. Zaraz jeszcze śpi. Za 10 dni przegląd i zdjęcie szwów. Ocho właśnie człapie, ledwo lezie ale miska z żarciem wzywa.
Będą żyły.

A to malutek po zabiegu

2007-11-18

Zażegnanie problemu wychowawczego, czyli przyszła kryska...

Dziękujemy za dobrą radę w komentarzu poniżej. Jeśli tylko obiecacie, że będziecie odbierać każdą sztukę, która się pojawi po harcach naszych reproduktorów, gotowi jesteśmy dokupić te samiczki :-)
Ale musicie się pospieszyć, albowiem...

Jak długo znosić można ten przeraźliwy dźwięk i brać na ręce raz jednego (żeby bronić), raz drugiego (żeby się odczepił od brata) - czułam się normalnie jak matka niemowlaka z tą delikatną różnicą, że niemowlaki nie mają ostrych jak szpilki zębów i nie zajadają się mieloną cielęciną :P
Pojechaliśmy poradzić się specjalisty, co mamy w takich momentach robić - wydzierać ich sobie, pozostawić, aż sami się znudzą, trzymać osobno (tu byłby problem)? A lekarz na to, że chłopaki odkrywają swoją seksualność, a że u fretek zapłodnienie przebiega w dość brutalny sposób, więc jesteśmy świadkami takich "zalotów" niestety samczych. No i że problem zniknie, jak zostaną pozbawieni jajek. Pięknie tylko, że na sterylizację umawialiśmy się na wiosnę - mówimy. Jednak lekarz powiedział, że tak nam wyrosły, że już się nadają na pozbawienie ich męskości - i przede wszystkim ucięcie tych pustych zalotów oraz zamiana drapieżników w przemiłe maskotki.
Cóż, skłamałabym gdybym powiedziała, że nam przykro. No dobra, trochę ich żałujemy, ale tylko trochę (Luźnego odczucia są nieco bardziej empatyczne, ciekawe czemu?).
We wtorek Wielki Dzień Małych Fretek. Uprasza się o trzymanie kciuków za maluchy, żeby były dzielne i za Luźnego, żeby wykonał misję do końca (mnie niestety przy nich nie będzie :( muszę brać udział w targach pracy na PWr).

Acha i jeszcze jedno, każda szanująca się fretka drapie się często, długo i mocno.
Ufff.

2007-11-17

Problem wychowawczy

Dorastają nam zwierzaki. Widać to niezaprzeczalnie w ich zachowaniu, bo - co tu dużo mówić - traktują się jakby byli chłopcem i dziewczynką. Raz dziewczynką jest Zaraz, innym razem Moment. To by nas może aż tak nie niepokoiło, gdyby nie brutalne zachowanie jakie tym "rytuałom" towarzyszy.
Otóż zwierz, który ma ochotę być stuprocentowym samcem, dopada brata (którego uważa za narzeczoną) skacząc na niego całym ciałem i wbija się swoimi ostrymi jak sztyleciki zębami w jego kark.
I teraz w zależności, który to dżentelmen jest na górze sytuacja przebiega na dwa sposoby:
1) jeśli góruje Zaraz, dopada raz dwa Momenta, wbija mu się na chwilę w karczycho, po czym daje ofierze szansę na ucieczkę, goni ją, dopada i od nowa - największą frajdę sprawia mu samo dopadanie brata;
2) jeśli góruje Moment chwilę mu zajmuje zanim dogoni silniejszego Zaraza, ale potem wczołguje się na niego i wbija zębiska w kark, i ani myśli żeby puścić. Zaraz jest oczywiście skonfundowany, bo z zabawy robi się nieciekawa sytuacja, w której on jest ofiarą, więc zaczyna wydawać dźwięki. Przeraźliwe dźwięki. Piszczy, kiedy oprawca sapie mu nad uchem. Po minucie tego "koncertu" mamy dość i najczęściej usiłujemy rozdzielić towarzystwo.
Od razu wyjaśniamy - nie jest prawdą, że fretki to bezgłośne czy nieme zwierzaki. Owszem więcej hałasują "sobą" niż wydają paszczowych dźwięków, ale to nie znaczy, że tego drugiego nie potrafią. Jak chcą, to potrafią. Sapią z zadowolenia, popiskują przed pełną michą, wkurzone głośno kichają, a zaspane lub znudzone przeciągle i bardzo dosadnie ziewają.
Ale wróćmy do kłów Momenta zaciśniętych na karku Zaraza. Jeden dyszy z zadowolenia, drugi drze się z bólu. Próbujemy więc rozewrzeć Momentowe szczęki. I nie jest to czynność prosta - sama tego nie zrobię, musi to robić Luźny. Ja za to zakrywam paszczę Zarazowi, który chce gryźć (z bólu) wszystko, co znajdzie się w zasięgu jego szczęk. A gryzie naprawdę mocno!

Rano, koło siódmej cała historia zaczyna się od nowa, ale postanowiliśmy nie interweniować - tylko czarne myśli snują się mi się po głowie, że w pokoju znajdziemy jedno truchełko...

2007-11-13

Zima, zima

W sobotę spadł pierwszy śnieg. Pierwszy nie tylko w tym sezonie, ale również w życiu Zaraza i Momenta. Na dwór wychodzić w taki ziąb i zamieć za bardzo nam się nie chciało, więc poszliśmy na łatwiznę i postanowiliśmy "wyprowadzić" je na parapet. Oczywiście pod naszym czujnym okiem i wręcz w objęciach.
Moment zanurzył ryjek w śniegu i przesuwał go tak, jak ma to w zwyczaju w przypadku piasku czy głębokiego naczynia z wodą. Zdziwił się nieco, że to "coś" jest zimne, a jak spada na niego to się roztapia i futro robi się mokre. Przechadzka nie trwała więc zbyt długo.
Natomiast Zaraz, otóż Zaraz wystraszył się tak, że uciekał gdzie pieprz rośnie (na szczęście na balkon, a nie na drugą stronę).

2007-10-31

Zadumanie

Bywają takie chwile w życiu fretki - szczególnie jesienią - kiedy sobie patrzy na świat i duma...

O czym?
A któż to wie?


I może by tak dumała dzień cały, gdyby nie otaczający ją paparazzi i ten okropny aparat

2007-10-17

Wrócili

Rodzice wrócili z wojaży, więc skończyła się "ciociowa opieka nad zwierzętami". Mimo, że tej nocy spałam już we własnym łóżku, to rano obudziłam się z myślą - Trzeba fretkom dać jeść! Mam nadzieję, że mama nakarmiła dzieci.

Troszkę tęsknię za wami Łobuzy!

2007-10-14

Aniołki pod opieką cioci

Kilka obrazków dla stęsknionych rodziców :)






A kto tu tak narozrabiał?


Ucieczka z miejsca zbrodni!

Czy są tu grzeczne dzieci?

Tak!

Dzieci dzisiaj były baaardzo grzeczne! Może to zrozumienie dla sytuacji - mieliśmy dziś imieninowych gości, a może to dlatego, że wyszalały sie w nocy i o poranku (ich ofiarą padły buty taty razem z wkładkami i buty moje, świeczka wraz z podstawką i kilka innych rzeczy), a potem już były tak zmęczone, że chcąc nie chcąc były grzeczne... hmmm no w każdym razie zapunktowały :) Na chwil kilka przed przyjściem cioci BB, Maluchy dały się grzecznie zaprowadzić do klatki i tam zajęły się sobą, bez marudzenia, każdy znalazł sobie miejsce, może to forma wdzięczności za czyściutką kuwetkę? A później przez cały wieczór grzecznie spały lub podgryzały po cichutku jedzonko, bez mlaskania i siorbania, no skarby złote! Ciekawe jak długo ta grzeczność potrwa... ;-)

2007-10-11

Zaczęło się!

Po ciężkim dniu w pracy, szybkim pakowaniu i zakupieniu obiadu na wynos, dotarłam do siedliszcza. Udało mi się otworzyć wszystkie drzwi i zamki za pierwszym razem, znaczy żaden klucz mi się nie pomylił, więc chyba nie byłyśmy ubzdryngolone jak mi Fretkowa Mama przekazywała klucze w dniu wczorajszym po spożyciu butelki wina (nie mylić z lekami na zakaźną chorobę z Filipin!) i objaśniała który klucz do której dziurki.

Przy drzwiach, jeszcze dobrze nie weszłam do mieszkania, powitały mnie dwie radosne mordeczki i nie odchodziły na krok przez jakiś kwadrans, co zdecydowanie utrudniło rozebranie się i rozpakowanie. Zaraz potem powitały mnie dwie radosne kupki koło kuwety, a nie minęło pół godziny jak nie wiadomo skąd pojawiły sie dwie żółte kałuże. Oj coś mi się zdaje, że te trzy rolki ręczników papierowych mogą nie wystarczyć... ;-)

Beti przekazała mi swą wiedzę na temat wychowania Fretek najlepiej jak umiała, jednak wiadomo, nie ma jak własne doświadczenia. Zatem wiem, że wszelki szelest worka czy reklamówki natychmiast przywołuje fretki, co stanowi problem przy wyrzucamiu śmieci do kosza pod zlewem, bo trzeba to zrobić tak aby fretki nie dostały sie do szafki, ale co tam, ma się ten refleks ;) poza tym z każdej odległości fretka usłyszy otwieranie lodówki i zaraz do niej przybiegnie, bankowo! No i wiem już, że nie ma co sprzątać "po fretkach" bezpośrednio po dokonaniu czynności fizjologicznej, bo skutecznie to sabotują, najlepiej zaczekać, aż sie zainteresują czymś innym i to na tyle daleko, że powrót na miejsce zbrodni zajmie im te 2 sekundy, które ja mogę wykorzystać na szybkie starcie ręcznikiem :)


Na chwilę obecną sytuacja jest opanowana, mogę zjeść obiado-kolację, niedługo Maluchy dostaną też swoją. Póki co jeden łobuz śpi na balkonie, drugi mnie zaczepia :)

Przed nami prawie cały tydzień, Drodzy rodzice nie martwcie się i odpoczywajcie od swoich pociech, dajemy sobie radę! :-)

2007-10-03

Niech żyje wolność, wolność i swoboda

Paskudnie rozpuszczamy te nasze zwierzaki. Od wakacji chyba mają do dyspozycji (prawie) całe mieszkanko. Chodzą sobie, kupkają, śpią gdzie popadnie, do klatki przychodzą tylko żeby się najeść lub napić - i tak cały dzień i całą noc.
Dzisiaj na dłużej odwiedziła nas moja siostra, która - delikatnie mówiąc - za ogonami nie przepada. Gdyby ją spytać dlaczego, powie, że ją gryzą, co oczywiście jest kompletną bzdurą, bowiem nie pozwala się im zbliżyć do siebie na odległość mniejszą niż jakieś 20 cm. Wtedy zaczyna tłumaczyć, że one po prostu chcą ją użreć, a ona jedynie woli profilaktycznie się oddalić, by nie miały sposobności.
Pech chciał, że tuż przed jej wizytą chłopcy się wyspali i brykali sobie w najlepsze, a tu siuuup - do klatki. I to zamkniętej. Posiedziały minutę, skosztowały kolacji, wzięły kawałki do paszczy, a tu nie ma drogi ucieczki, nie ma skryjówek na mięcho, nie ma wyjścia na świat. To wzbudziło w nich furię, zaczęły gryźć i drapać pręty klatki, podnosić jej wieko na swych małych główkach psując sobie przy tym fryzury i generalnie nie dawały o sobie zapomnieć. Zostały więc zamknięte na balkonie. Przez chwilę panował spokój, potem się zdrzemnęły, ale niestety niezbyt długo. W szybę co prawda nie drapały - ich szczęście! - ale patrzyły przez nią tak wymownie, że postanowiliśmy zaryzykować.
Wspólne przebywanie fretów i sister nie trwało długo i trzeba było uważać i zawracać je z obranego kursu, o ile zaczynały się kierować w stronę kanapy. Ich kanapy!
A teraz aniołki śpią w najlepsze. Na balkonie oczywiście.

Mamy zagwozdkę. Za tydzień wyjeżdżamy na kilka dni, frety zostają pod opieką dobrych cioć. Ale jak one dadzą sobie radę w klatce? Dobrze, że my nie będziemy na to patrzeć...

*** Update***
Ciocia powiedziała, że zamieszka z maluchami na czas naszej nieobecności i że dzieci będą sobie mogły szaleć po całym domu jak to mają w zwyczaju.
Dziękujemy Ciociu Jago!

2007-09-28

Drzemka

Cały tydzień siedzenia w domu, to świetna okazja do podglądania fretów, cóż też one całymi dniami robią. No więc (wiem, że tak się zdania nie zaczyna) głównie śpią. Trochę się potłuką, powalczą z reklamówką, przeżują więcej pudełka, załatwią się tu i ówdzie, a potem, rozkładają się i leżą, na przykład tak:



Drzemkowy nastrój mija im dopiero w okolicy 17:00, czyli akurat wtedy, kiedy zwykle wracamy do domu. Włóczą się wtedy za nami krok w krok, mi za wszelką cenę starają się zdjąć skarpetki gryząc przy tym niemiłosiernie palce, pięty albo wierzch stopy. Kiedy czują się zagłaskiwane, zajmują się sobą, albo meblami. Taaak, ostatnio zaczęły powoli, lecz sukcesywnie drzeć kanapę i fotel. A kiedy znowu im się nudzą psoty, z powrotem układają się do snu.

2007-09-07

Pocałunek fretki

Zaryzykowaliśmy i na sjestę zaprosiliśmy fretki do sypialni. Och jak się ucieszyli! Wparowali z impetem, ale kiedy zauważyli, że nikt ich nie wygania, uznali, że warto z tym nie poznanym jeszcze miejscem zapoznać się dokładniej. Jeden zanurkował od razu pod łóżko. Harcował w pojemnikach na pościel, przywitał się ze schowanymi tam na letni sezon nartami i snowboardem, a potem zaczął przewalać próbniki papieru w wielkiej reklamówce. Szeleścił mi nad głową, więc się na sjeście za bardzo skupić nie mogłam. Tym bardziej, że z drugiej strony sypialni dochodziły podobnie niepokojące odgłosy. Najpierw obwąchiwanie i delikatne skrobanie w pudełka z CD i DVD, potem chodzenie w tę i z powrotem po zwiniętym w rulon szarym papierze, w końcu dorwał się mały szkodnik w latawiec-spadochron. Nie wiązało się to może z uciążliwymi dźwiękami, ale pod zamkniętymi powiekami już widziałam jak się maleństwo zaplątuje w te wszystkie sznurki, wysłałam więc Luźnego z odsieczą. Kiedy zabrano dziecku jedną zabawkę, zaraz znalazło sobie kolejną. Barrrrdzo, ale to baaaardzo szeleszczącą reklamówkę. Wytrzymaliśmy 2 minuty i znowu Luźny poszedł uciszyć zwierzaka – okazało się, że wielki hałas robiła mała reklamóweczka.

Wreszcie zrobiło się cicho. Słyszałam tylko jak maluchy wdrapują się na łóżko, schowałam więc głowę pod kołdrę, żeby mnie w ucho albo nos nie ugryzły, jak to niestety mają w zwyczaju. Pokręcili się trochę i chyba uznali, że jest trochę nudno (nic nie wydaje dźwięku w końcu), trzeba więc się trochę rozerwać. Jak pomyśleli, tak zrobili. Jeden - niestety winowajca nie został zidentyfikowany - wlazł pod kołdrę od strony moich stóp. I tak sobie łaził, łaził, a ja patrzyłam na niego spod przymkniętych powiek i zaczęłam czule przemawiać do malucha. A ten, ni z gruszki ni z pietruszki, postanowił dać mi buziaka. Zębami. Prosto w wargi.


No więc się drę. Luźny pyta: co się stało. Na co ja: ukłyg mię. Luźny: w co? Ja: ffarche. No i dopiero wtedy rzucił się na ratunek, odczepił bestię, którą chwyciłam czym prędzej i wyrzuciłam za drzwi. Drugi został, bo grzecznie bawił się pod łóżkiem.




Zemsta bywa słodka

Maluchy się starają i to ze wszystkich sił. Za to my... zawodzimy na całej linii.
Ostatnio były bardzo grzeczne przez cały dzień, niestety wróciliśmy wtedy do domu dopiero po 22, a więc 3 godz. po ich mięsnej kolacji. Spodziewaliśmy się zastać dom w ruinie, a tu porządek, kupki raczej w kuwetach, dzieci grzecznie hasające i nawet niezbyt rozrabiające. Dorastają - pomyśleliśmy. Jednak z pewną nieśmiałością kładliśmy się spać, obawiając się zemsty nocnej. A tu też nic - o poranku okazało się, że frety przespały całą noc. Naprawdę dorastają - cisnęło się nam na usta. I lubią nas, niezależnie od tego, jak bardzo je zawiedziemy.

Spokojni o chałupkę otworzyliśmy drzwi popołudniu. Sajgon to naprawdę łagodne określenie bałaganu, który ujrzeliśmy. Przedpokój sypialniano-łazienkowy cały w odchodach (pominę szczegóły, ale musiały duuuuużo pić), poprzewracane blokady, które dotychczas skutecznie zagradzały wejście w szczeliny za meblami w kuchni, a winowajców brak. Otwieram szafkę pod zlewem - są, zwinięte w kłębki dwa niewinne stworzonka. Na całe szczęście śmietnik był pusty, bo by go w strzępy roznieśli. Zeżarli parę ziemniaków, co nie jest dla nich ani zdrowe, ani przede wszystkim bezpieczne. Na szczęście dali radę je pogryźć, choć po zostawionych tu i ówdzie (nie tylko na wspomnianym przedpokoju) śladach, domyśliliśmy się, że nieźle ich kartofelki przeczyściły.
Jak się już rozbudzili na dobre, pokazali nam swoje rozbudowane ADHD, normalnie wylądowali w klatce zamkniętej na cztery spusty, bo inaczej chyba byśmy tydzień odgruzowywali chałupę. Trochę byli zdziwieni zamknięciem, w końcu strzelili focha i poszli spać.
Oczywiście zostali wypuszczeni po kilkudziesięciu minutach, wyszli więc nieco naburmuszeni i z łaską wielką w kolejne kilkadziesiąt minut uporali się z czystością, która najwyraźniej jakoś ich drażni.

2007-09-03

Harcowanie, myszkowanie

Skoro wszystkie kąty w domu zostały już poznane i obsikane ;-) trzeba było zająć się detalami. Od zeszłego tygodnia zwierzątkom bardzo przeszkadza karton stojący obok mojego komputera. Nic w nim takiego nie ma (oprócz mniejszego pudełka), ale zamysł był taki, że będzie zaporą dla szkodników przed grasowaniem przy komputerze. Zaporą, hahaha. Rozpruły pudełko w drobny mak, wchodzą sobie do niego, przechodzą przez nie, biją się w środku, jeden jest obrońcą pudełkowej twierdzy, a drugi atakuje i chce ją zdobyć. Hałas, huk i walające się wszędzie resztki tektury, oto nasza codzienność.

Dumny obrońca papierowej twierdzy

Między wewnętrznym a zewnętrznym murem nie ma zbyt dużo miejsca, ale fretek się zawsze wciśnie...

i zajmie całe podgrodzie czy też fosę.


Musi być jednak czujny, bo tuż obok czai się atakujący wróg, a może to szpieg wroga?

2007-08-25

Aniołki z rogami

Nasze maluchy wyglądają słodko chyba tylko kiedy śpią. Prawie zawsze śpią przytuleni do siebie, jeden na drugim, jeden przerzucony przez drugiego, jeden oparty o drugiego. Konfiguracje bywają bardzo różne.


W te upalne dni mają do dyspozycji balkon, na którym spędzają zdecydowanie najwięcej czasu, niestety ich brak instynktu samozachowawczego (nie wierzymy, żeby były to myśli samobójcze) nakazują nam zasłanianie rolety zewnętrznej. Jakiś respekt przed wysokością czują, ale chyba nie jest on zbyt duży, w każdym razie wolimy tego nie sprawdzać.

*
Szukają nowych zabawek i nowych kryjówek. A najlepiej kryjówko-zabawek.


No i nie czują żadnego respektu wobec na nas. Po prostu wszystko, co znajdzie się w ich zasięgu i nie zniknie w milionową część sekundy, fretki uznają za podarowane i natychmiast są gotowe do zagospodarowania danej rzeczy. A tylko niech ktoś spróbuje im w tym przeszkodzić... Ostre zęby idą w ruch


A potem jakby nigdy nic buszują sobie w kwiatkach mojej mamy lub podkopują brzoskwinię na ukochanym trawniku mojego taty. Ale popatrzcie na te mordki - czy można się na nich długo gniewać?


*
Ostatnio uruchomiły gruczoły piżmowe - tego się da opisać, ani tym bardziej pokazać. Na razie im się tylko "ulatnia" przez przypadek, co będzie jednak, gdy skapują się po co to mają i będą nas szantażować? W lecie otworzymy okna, a zimą chyba przyjdzie nam chodzić po domu w grubych ubraniach.

2007-08-16

Zwierzakowo




Odbyliśmy bardzo ciekawy spacer, którego głównymi bohaterami były dwa owczarki bergamasco - Libero vel Bero vel Berek oraz Grato (dwie "czarne dziury" na fotkach) oraz Zaraz i Moment.


Do tej pory właściciele każdego psiaka myśleli, że są jedyni we Wrocławiu, przypadek sprawił, że się o sobie nawzajem dowiedzieli. A Berek i Grato to bracia. Sprawa jest dość tajemnicza, w każdym razie Grato zaginął - po prostu w cudowny sposób odwiązał się z latarni, do której go na chwilę przywiązali właściciele. Odnalazł się w schronisku dla zwierząt... z obciętą grzywką. Biedaczek. Te psy to "mop dogi" one mają po prostu naturalne dredy, ale dla niektórych ludzi wyglądają, jakby były zaniedbane, no i grzywka zasłania im oczy, więc - ci sami ludzie - uważają, że nic nie widzą. No i efekt jest taki, że biedny Grato ma teraz zaczerwienione oczy, bo go słońce razi.
Nie wiedzieliśmy jak zwierzaki nawzajem na siebie zareagują (w sensie fretki na psy i psy na frety), więc podchodziliśmy bardzo powoli. Zaraz z Momentem były tak samo zaciekawione jak i Berek, Grato podszedł do tego spotkania ze stoickim spokojem. Frety oczywiście wygięły grzbiety, a ogony zmieniły w szczotki, no i zaczęły się zaprzyjaźniać. Dla nich niestety oznacza to oprócz obwąchiwania także gryzienie i biedny Berek został pokąsany, ale nie stracił rezonu i chciał się maluchom odwdzięczyć tym samym. Wtedy frety wylądowały na naszych bezpiecznych rękach - mogłyby nie przeżyć berkowego zacisku szczęk.




Do każdego następnego "zbliżenia" podchodziliśmy bardzo ostrożnie. Szczególnie ciekawy tych śmiesznych stworzonek był Berek i choć Luźny stał kilka metrów dalej, psiak wykorzystywał każdą okazję by oddalić się bezszelestnie i obwąchiwać ogony. Niestety psuliśmy mu zabawę i w porę był przez Maćka przywoływany.


Grato dał radę i nawet ukąszenie prosto w nos nie wytrąciło go z równowagi, fretki też dały sobie więc spokój z gryzieniem i już tylko z ciekawością się obwąchiwali. Skorzystały też z psich wiaderek do picia, żeby zażyć odświeżającej kąpieli :-)


2007-08-11

O urlopie

Wakacje fretkowe udały się chyba w tym samym stopniu, co i nasze :-)
Cudem upchaliśmy się w samochód - klatka maluchów (na całe szczęście składana) zajęła właściwie cały bagażnik, nogami wpychaliśmy tam jeszcze nasze plecaki, a kurtki i polary właściwie leżały na wierzchu i zabezpieczały szyby przed metalowymi nogami klatki. Kontenerek, w którym podróżowali malcy, zajął jedno siedzenie z tyłu, obok stał kosz z wiktuałami - tak naszymi, jak i zwierzakowymi, no i do tego wszystkiego jeszcze ja :-) Bo z przodu jechała moja siostra, musiała jeszcze na podłodze koło nóg zmieścić plecak z laptopem i jakiś z suchym prowiantem. Wyglądaliśmy jakbyśmy się w czasie z 15 lat przenieśli i jechali fiatem 126p czteroosobową rodziną nad morze. Tylko walizki pokrywającej dach nam brakowało.
*
Słowa uznania i wielkie brawa dla maluchów, które były bardzo dzielne. Całą drogę przespały. Wystarczyło tylko ruszyć. Zmieniały tylko pozycje na coraz to ciekawsze, czym oczywiście doprowadzały nas do śmiechu. Obudziły się tuż przed Krakowem, bo stanęliśmy. Ciekawie zaglądały przez kratki i trochę nabałaganiły z wodą i jedzeniem, korek niestety był poważny, a one coraz bardziej niecierpliwe. Ale doczekały się rozprostowania kości tuż pod nota bene Kopcem Kościuszki. Ach od razu rzuciły się w krzaczki, kretowiska, kręte ścieżynki. Nie wiedziały, że na miejscu będzie jeszcze lepiej.
*
Do Zakopanego bez większych utrudnień i postojów dotarliśmy po 16:00. Szybko też rozciągnęliśmy linkę, do której przyczepione zostały smycze, a do smyczy fretki. Zwierzaki miały możliwość poznania terenu. Zaczęło się od eksplorowania tajemnych miejsc pod schodami tarasu (mnóstwo śmieci) oraz kopania dołków pod tymi schodami (nie wiem, miało to może naruszyć fundamenty).
*
Kiedy wychodziliśmy na cały dzień w góry fretki rano towarzyszyły nam przy śniadaniu (one na swoim sznurku biegały po mokrej od rosy trawie), potem wędrowały do tzw. sali rycerskiej, która w całości była do ich dyspozycji i nawet kiedy pojawili się kolejni wczasowicze nie robili żadnych problemów, że zwierzaki korzystają z tego miejsca.
Sala rycerska była wielka jak całe nasze mieszkanie, mieściła się w przyziemiu, więc panował tam chłodek nawet w najbardziej upalne dni. Zakamarków za bardzo nie było, ale chłopaki dostawali koc, wszystkie zabawki, domki, miski z wodą i jadłem, także niczego im nie brakowało.
A popołudniu kiedy wracaliśmy z wypraw w góry znowu myszkowały w "ogrodzie".
*
Na całe szczęście - nasze i fretek - ogród był dość sporym, ale całkowicie porośniętym trawą i krzaczkami terenem, o który nikt nie dbał. Trawa sobie po prostu rosła i nie udawała nawet, że ktoś ją strzyże. Szybko powstała dziura na głębokość kilkudziesięciu centymetrów (cała fretka się w niej mieściła). Prawie równolegle powstała druga dziura, potem tunel łączący oba dołki, następnie znowu dziura i łącznik z tą pierwszą. W międzyczasie udrożniły zupełnie kamienne odpływy, do których z rynien spływała deszczówka, podrażniły kreta grzebiąc mu w kopczyku, nadal naruszały konstrukcję całej chaty ryjąc pod schodami, sprawdziły czy nic ciekawego nie kryje się w starym, ściętym pniu drzewa i zaczęły kopać kolejny tunel do swych ulubionych dziurek. Niestety dzieła nie dokończyły, bowiem po 2 tygodniach trzeba było wracać do Wrocławia.
*
Gór to niestety maluchy za dużo nie widziały :-( Do TPN jest co prawda tylko zakaz wprowadzania psów, ale nie chcieliśmy sprawdzać czy w praktyce nie oznacza, że żadne stworzenia domowe (prócz owieczek rzecz jasna) na teren parku wchodzić nie mogą. Ostatniego dnia postanowiliśmy wynagrodzić im tę stratę. Zabraliśmy ogony na Gubałówkę. Stresowały się nieco podróżą na górę kolejką gondolową, ale trzymane mocno, wiedziały, że są bezpieczne. Na górze wzbudzały ogólną radość i zaciekawienie całego miliona ludzi, którzy też akurat bawili w tym miejscu. Na setny zachwyt nad fajną fretką oraz pytanie czy można pogłaskać odpowiedziałam bardzo grzecznie i zgodnie z prawdą, że owszem można, ale trzeba zachować ostrożność, bo zwierzaki gryzą, ha to podziałało i już nikt maluchów nie zaczepiał. A oni? zdawali się mieć gdzieś panoramę Tatr (pogoda była kiepska i widoczność nie najlepsza, to fakt), węszyli i szukali gęstych krzaków idealnych do baraszkowania.
*
A potem niestety trzeba było wracać do domu. Znowu drogę przespały, mnie wprawiały w zadania fretkowej mamy, która ma pod ręką papierowy ręcznik i likwiduje bomby biologiczne oraz pakuje je w znalezioną naprędce reklamówkę. Ale dałam radę :-)

2007-08-07

Wakacje w górach

Żeby nie było wątpliwości - fretki też miały wakacje, w Zakopanem.
Relacja wkrótce, a na razie dwie fotki dokumentujące pierwszy urlop maluchów.


2007-07-19

Wsi spokojna, wsi wesoła

Od poniedziałkowego wieczora jesteśmy na wsi. Niby tylko kilkanaście kilometrów za miastem, a zupełnie inny świat. Cicho, w każdej chwili można wyjść na taras albo do ogródka, no i ponad 100 mkw. domu. Dla Zaraza i Momenta do przestrzeń nie do ogarnięcia.

Pierwsze próby było nieco nieśmiałe, choć Zaraza na dłuższą chwilę zafrapowała część mebli kuchennych służąca do przechowywania butelek z winem. Na efekt nie trzeba było długo czekać - przelazł przez półki i już był po drugiej stronie - poza naszym czujnym wzrokiem i opiekuńczymi rękami. Trzeba więc było zastosować środki zapobiegawcze w postaci drewna do kominka upchniętego w półkach na butelki. I jeszcze dołożyliśmy zaślepki z kawałków sklejki.

Drugiego dnia Zaraz znowu zniknął nam z oczu. I tym razem nie był wcale w kuchni, ale na piętrze. Doprowadził mnie do zawału, kiedy sobie szłam po schodach wypatrując ciekawskiej mordki, a ten się zląkł i niczym japoński kamikadze skoczył w czeluść. Wrzasnęłam. Na szczęście skubaniec trafił na sofę, odbił się tylko od niej, otrzepał i schował pod półką tv.

W ogródku powstał bardzo pomysłowy wybieg dla fretów, ponieważ pilnowanie dwóch nicponi to praca dla dwóch osób na pełen etat, a chcieliśmy się trochę po rozkoszować świeżym powietrzem, wolnym czasem, przestrzenią. Pomiędzy balustradą tarasu a płotem rozciągnęliśmy sznurek, na który nawleczone zostały smycze maluchów. Kiedy chcą sobie pohasać zakładamy im kamizelki, przypinamy do smyczy i nie musimy uważnie pilnować każdego ich kroku. Interweniujemy tylko w przypadku powstania węzła gordyjskiego, którego jednak cierpliwie rozplątujemy.

2007-07-13

Powodzenia!

Ciociu G. fretki już jadą
Życzymy stalowych nerwów, dużo uśmiechu i tępych ząbków.

ADHD naszych fretek osiągnęło 12 potęgę (ostatnio miałam do czynienia z takimi liczbami czy raczej wyrażeniami w liceum na matematyce) - są po prostu niegrzeczne, szczególnie wypuszczone na wolność - chyba po prostu za bardzo za nią tęsknią.

2007-07-10

8 lipca - Pierwszy legalny spacer




Ponieważ fretki były bardziej zainteresowane obwąchiwaniem klatek schodowych, piwnic i chodnika, trochę im pomogliśmy w spacerowaniu. Ale w miarę im się podobało, bo były spokojne. W miarę.


Okazało się, że fretki zdecydowanie nie są zwierzętami nadrzewnymi.


Patrzcie jak urosły :-) Ale gryzienie to wciąż najlepsza zabawa.


Nowa odsłona Damy z łasiczką - Dama? z fretkami :-)


Krzaki były najbardziej interesujące, ale generalnie kawałek po parku z fretkami na smyczach przeszliśmy.

2007-07-09

6 lipca - Freciątka?

Jesteśmy u weterynarza na pozbywaniu się paskudztw z uszu maluchów. Tym razem kolejka dość spora - jest pani, która płacze, bo szczurek musi mieć operację, para z fretką z łapką w gipsie, pani z grubiutką szynszylką, inna pani ze szczurkiem i jeszcze pani z transporterkiem podobnym do naszego.

I ta ostatnia pani tak ciekawie zagląda i pyta czy te nasze fretki to panie czy panowie. My, jak przystało na dumnych rodziców odpowiadamy, że samczyki i wyciągamy maluchy z transporterka. A ona na to, że duże. My oponujemy, zapewniając, że to ledwie trzymiesięczne maluszki. Pani sięga do transporterka i wyciąga małą, chudą, ale bardzo ciekawską samiczkę, która bez pardonu zaczyna obwąchiwać naszych malców. Ona ma trzy lata oznajmia.

Acha, wygląda jak połowa jednego z chłopaków, ma mały pyszczek i jest strasznie chuda.

Potem wychodzi na jaw, że nie przepada za mięsem, czasem kotu dla zabawy coś świśnie, ale nie bardzo chce to jeść. No i nie wyrosła. A nasze mięśniaki, to jak porządne pakery się zaprezentowały. Ha!
Zdrowe bestie - zakończyliśmy program profilaktyczny, następna wizyta na wiosnę - kastracja, brrrr...

Wychowanie - trudna sztuka

Biorę dwa złośniki w ręce, podnoszę do góry i przemawiam:
"Maleństwa! nie wolno gryźć mamusi i tatusia, a przynajmniej nie wolno tego robić zbyt mocno. Siku i kupkę robi się do KUWETY, nie obok niej, nie przed, nie za, nie po drodze. Do kuwety. I już."
A one spoglądają na mnie i ziewają jakby komentująć: "Matka! kończ i daj nam broić dalej".

*
Podnoszę dziś malucha i zadaję mu retoryczne pytanie:
"Malutku! musisz niszczyć to pudełko?"
A on patrzy z wysokości, robi zbolałą minkę i wzdycha cichutko.

1 lipca - Sprytne bestie

Skoro już raz zasmakowały wolności, postanowiły sobie dwa mądralińskie zwierzątka poużywać jej także bez naszej wiedzy. Dotąd bowiem wystarczało żeby zamknąć im wejście boczne do klatki, natomiast górne tylko nakryć kratką, bez dokręcania jej śrubkami.

Otóż ten etap mamy już za sobą.

Dziś nad ranem obudziły mnie dziwne hałasy - jakieś szeleszczenie i szuranie. Wychodzę, przecieram oczy a pod sypialnią wędruje sobie jakby nigdy nic któryś z chłopaków (który? nie mam pojęcia, bo ja ich w środku dnia przykładając sobie prawie do nosa ledwo potrafię rozpoznać). Drugi w tym czasie porywał się na samobójczą misję (brat przetarł szlaki, a że żywy, to i misja mało samobójcza) podważał łebkiem górną kratkę i przeciskał się całym swoim zgrabnym i giętkim ciałkiem. Był już w zasadzie w połowie przeciśnięty, kiedy litościwie poniosłam wieko i zdjęłam malutka na dół.

Mam podejrzenie co do ich wspólnego przedsięwzięcia. Zaraz (ten z ADHD do sześcianu) pewnie "namówił" brata by mu na głowie potrzymał górną kratkę, a sam się wydostał. Biedny Moment musiał sam sobie radzić. I prawie dał radę. Teraz wiemy, że trzeba ich porządnie zamykać lub zostawiać klatkę całkowicie otwartą.

29 czerwca - Falstart

Dzisiaj druga tura szczepionki na nosówkę. Fretki były nad wyraz grzeczne - jazda samochodem zdecydowanie je usypia - a potem niełatwo im powrócić do stanu zwykłego zachwytu życiem :-) Na szczęście dla nas, bo inaczej to by chyba roznieśli poczekalnię. Udało nam się też trafić na niewielki ruch w przychodni.

Dostały zastrzyk, pan doktor zbadał im uszy - zobaczyliśmy jakie pasożyty tam się legną i oczywiście natychmiast wyraziliśmy zgodę na zaaplikowanie im lekarstwa, które zapobiegnie pomieszkiwaniu tego czegoś w uszach naszych maluchów. Lekarstwo zapodane zostanie za tydzień.

No i jeszcze dowiedzieliśmy się, że frety nie mogą jeść surowych ziemniaków (nasze już próbowały), nie powinny dostawać kości drobiowych, bo są pneumatyczne i mogą sobie małymi kawałkami zrobić krzywdę (ach kości kurczakowe to była radocha) oraz że... za 10 dni możemy z nimi wychodzić na dwór. Ups...

2007-06-30

30 czerwca - Brawo maluchy!

Mam senne widziadła od kiedy są z nami fretki. Ciągle mi się wydaje, że wyszły z klatki, przyszły do sypialni (chyba przez ścianę, albo za pomocą teleportacji) i buszują nam po łóżku. Budzę się w środku nocy, szukam ich, chodzę po całym (na szczęście niedużym) pokoju, ba zdarza mi się nawet dyskutować z Luźnym, wmawiać mu, że nie śpię i zapalać światło, by udowodnić, że mam rację. Otóż racji nie mam, o czym dowiaduję się w momencie, kiedy o 3 nad ranem świecę sobie prosto w oczy (uprzedzony Luźny wcześniej kładzie sobie poduszkę na głowę).

Ale dziś w nocy było inaczej. To znaczy zwidy miałam jak zwykle. Tylko, że dziś klatka nie została zamknięta od góry - trochę specjalnie, trochę przez zapomnienie. To znaczy planowaliśmy wypróbować freciszony, ale trochę nam to z głowy wypadło, więc normalne wejście zostało zaryglowane, ale o górze zapomnieliśmy.

Nad ranem słyszę stukanie, szuranie, turlanie i popiskiwanie. Hmm niby wszystko się zgadza, oprócz turlania, bo one nie mają nic w klatce, co by się do turlania nadawało. Wychodzę, a maluchy buszują po pokoju i nie zwracają na mnie najmniejszej uwagi. Szybko przeleciałam krecim wzrokiem po pokoju - nie no wszystko jest raczej na swoim miejscu, więc uznałam, że mogą sobie biegać, właściwie to jest 7 więc zwykle o tej porze wstają. Poszłam spać. Za chwilę wyleciałam z łóżka, bo sobie uprzytomniłam, że one to chyba nie potrafią z powrotem wejść do klatki, gdzie mają zamknięte pićku i jedzenie. I tak ich zostawiłam.

Wstaliśmy po paru godzinach - mieszkanie nadal całe, tylko 2 nietrafione gówienka, całkiem nieźle. W ciągu dnia jeszcze wybyliśmy na kilka godzin, a że nie chcieliśmy budzić chłopaków, którzy się zdrzemnęli na balkonie, postanowiliśmy zaryzykować i zostawić ich jeszcze na chwilę samych. Kiedy wracaliśmy uprzytomniłam sobie, że właściwie to zostawiliśmy ich w dopiero posprzątanym mieszkaniu i że spodziewać możemy się w zasadzie wszystkiego.

Otwieramy z niepokojem drzwi, wymyślając, co też maluchom mogło przyjść do głowy i co widzimy? Dwa małe ziewające potwory, które sobie leżą w klatce na swojej poszewce i patrzą na nas jakby się normalnie stęskniły. A w domu tylko ściągnięta z kanapy kapa świadczyła o tym, że tak spokojnie to tych kilku godzin nie spędzili.

Od dziś mamy wolne fretki.

2007-06-20

Magister inżynier rolnictwa vs. fretki

Odwiedziła nas wczoraj moja sister, jak wiadomo absolwentka wrocławskiej AR (ups, pardon, Uniwersytetu Przyrodniczego, choć w jej czasach była to poczciwa Akademia). Podjechała swą bryką po mnie do pracy. Ledwo wsiadłam i zaczęłam sięgać po pasy jak wypaliła:
- Ale fretki będą zamknięte?
- Ależ skąd! - odpowiedziałam szybko zapinając te pasy, żeby mnie z samochodu nie wywaliła - nie mogę im tego zrobić, one są stworzone do życia na wolności i nie zniosą siedzenia w klatce, kiedy będziemy w domu.
- No to ja będę siedzieć na balkonie - rezolutnie powiedziała siostra.
- One na balkon już się dostają i nawet włażą na skrzynki [takie do siedzenia] - dodałam tonem jakbym już to opowiadała po raz setny.
- O nie. To gdzie ja się podzieję.
- Hmm wymyślimy coś - ja na to, oczywiście bez najmniejszego pomysłu, za to ze świętym przeświadczeniem, że ona tylko tak żartuje.

W chałupie oczywiście pierwsze co, to uwolnić maluchy. Na szczęście ciotka została zignorowana. Stoimy więc, gadamy, ja bezskutecznie usiłują wstawiam pięć garnków na cztery palniki, w końcu siora poszła do łazienki.
Oho, to był znak! Łazienka to miejsce zakazane, nie można więc przegapić żadnej okazji, żeby się tam dostać. Fretki już się tam skierowały z drugiego końca pokoju i zamierzały przypuścić atak. Przy okazji namierzyły ciotkę. I nagle słyszę: Beti, ratunku, one tu idą!!!!!!!!!!!
A oczom moim ukazuje się taki oto obrazek: Jubka stoi w rogu maciupkiego przedpokoju, a pół metra od niej znajdują się dwa małe skrzaty, które powoli zbliżają się niczym tygrysy, które zamierzają zaatakować ofiarę - powoli, cierpliwie, skutecznie.
Biegnę z odsieczą, chwytam na ręce fretki i nakazuję siostrze ulokowanie się na stole w kuchni z nogami na taborecie, gdzie straszne potwory na pewno jej nie dosięgną.
I tak sobie siedziała na tym stole, przy okazji ze swej twierdzy usmażyła sobie warzywka (zaleta małej kuchni, po wszystko można sięgnąć właściwie z dowolnego miejsca), a fretki niczym nie skrępowane biegały po swoim terytorium.

Morału brak, jedynie pytanie retoryczne - jakich rolników produkuje ten wrocławski nowy Uniwerek?

2007-06-17

16 czerwca - Spokojna, miła, działkowa atmosfera

To miała być bardzo intensywnie spędzona sobota. To była bardzo intensywnie spędzona sobota. W domu zaplanowaliśmy trochę prac remontowo-gospodarczych, o których tu nie będę się rozpisywał, bo nie miejsce na to i nie pora.

Przy pierwszym schyleniu nad „pracami” strzeliło mi w kręgosłupie, tak niestety bywa w moim wieku. Może bardziej bohatersko zabrzmiałyby „niskoobjawowe, długoterminowe skutki naruszania reżimu dekompresyjnego” taki nurkowy termin, więc to pewnie te skutki, ale wiek też robi swoje. Z łupiącymi korzonkami dzielnie stawiłem czoła „pracom”.

W nagrodę czekał mnie relaks na działce nie-teściów. Grillowanie na świeżo skoszonej trawce w cieniu niedojrzałych brzoskwiń z baraszkującymi fretami w tle. Sielanka. Nasze dzielne ogony na dotychczasowych spacerach w pełni udowadniały prawdziwość przynależności gatunkowej do tchórzy, kolorowe uprzęże służyły, jak już opisała Beti wyłącznie do odróżniania ich z daleka. Toteż kiedy już w samochodzie okazało się, że ich nie wzięliśmy, nie przejąłem się specjalnie. O święta naiwności!

Zaczęło się niewinnie. Nie-teść z miejsca wziął się za podkaszanie trawy, a Beti z Nie-teściową za pielenie truskawek. Dla mnie została śmietanka, ze względu na bolący kręgosłup miałem TYLKO pilnować maluchów i pstryknąć im parę zdjęć. Mając w pamięci ostatnie spacery przewidywałem, że będzie to czynność niezbyt absorbująca i absolutnie do wykonania z krzesełka. Jakże się myliłem... Łuski opadły mi z oczu prawie od razu.

Faza „zaznajamiania z terenem” zajęła fretongom kilka sekund. Jak zawsze w nowym miejscu przywarowały przy ziemi łypiąc czujnie ślepiami i węsząc. Nagle jak wydarły każde w inną stronę lotem koszącym z brzuchem przy ziemi. Długo by opisywać moją drogę przez mękę. W tym miejscu aż prosi się o jakieś malownicze porównanie. Nawet myślałem nad jakimś. Pilnowanie z bolącym kręgosłupem dwóch fretek biegających po 400 m2 działki jest jak... eee no właśnie, jak pilnowanie fretek na działce, bo żadna inna rzecz jaką w życiu robiłem lub o jakiej słyszałem mi tego nie przypomina. Jeżeli jakieś wcześniejsze życiowe doświadczenie najbardziej przygotowało mnie do tego zadania, to było to wtedy, kiedy wypadła mi plomba i musiałem zjeść kilka posiłków przed wizytą u dentysty w taki sposób, by jedzenie nie dostało się do dziury, bo kończyło się to eksplozją bólu. Ale to marna namiastka.

Fretki były we frecim raju. Tyle pasjonujących zakamarków.

Dziur, w które można się schować, a jeżeli nie schować, to chociaż wsadzić pyszczek, płotów przez które można przełazić na sąsiednie działki, kwiatków do podkopywania korzeni.

Tyle bliżej niezidentyfikowanych substancji, którymi można sobie wspomniany pyszczek upaprać po uszy albo wyżej, na różne interesujące kolory.

Tyle dziur, w które można wpaść i już nie wyjść – no właśnie moje zadanie polegało na wyłapaniu czworonoga, który radośnie zamierza pobuszować w śmiercionośnych narzędziach ogrodniczych

albo np. sprawdzić głębokość studni. Chyba po raz pierwszy pozazdrościłem kameleonom niezależnie poruszających się gałek ocznych. Przy każdej interwencji, niestety na poziomie gruntu, trzaskało mi w krzyżu i za każdym razem sobie powtarzałem: jeszcze chwila, zaraz się wyhasają i zalegną w jakimś kątku. Niestety w te diabły jakby coś wstąpiło. Trafiły nawet na chwilę do karceru w betonowym kręgu, skąd nie mogły się wyfrecić. Niestety zostało to gwałtownie oprotestowane przez Beti. Pozostało mi zagryźć zęby i czekać aż maluchy padną.

Padły w samą porę, bym w spokoju mógł spałaszować pyszną kiełbaskę z grilla. Ech wypoczynek z fretkami jest bardzo męczący.