2007-12-31

Nasza pierwsza wielka wyprawa

Nic nie zapowiadało, że ten dzień będzie aż tak inny niż zazwyczaj. Fakt, wysokie dwunogi podejrzanie długo nie wychodzily z Pomieszczenia Zakazanego, więc nie było sensu sprawdzać czy zamiast tego niedobrego jedzonka w misce nie pojawiło się nowe. W końcu, gdzieś tak przy drugim przewracaniu się na boczek coś jednak drgnęło i zaspane dwunogi wylazły z PZ. Zamiast jednak tradycyjnie zająć skutkami naszej (to znaczy bracholka i mojej) nocnej działalności, zaczęły się krzątać po kuchni, co o dziwo nie zaskutkowało pojawieniem się nowego jedzonka (skandal!) Zamiast tego upchnęli nas w zakratowanej norce i zanieśli do takiej dużej norki na kółkach. Znaliśmy już tę norkę i wiedzieliśmy, że jakiś czas nic się nie będzie działo, a potem albo okaże się, że jesteśmy w takiej dużej norce, gdzie nam bedą zaglądali w uszy i nie tylko, albo, że wcale nie jesteśmy w norce tylko w takim fajnym miejscu, gdzie nie ma ścian i jest dużo ciekawych rzeczy. Oczywiście ucięliśmy z bracholkiem komara, bo zawsze to robimy jak się nic nie dzieje. Po jakimś czasie otworzyli naszą zakratowaną norkę i okazało się, że jesteśmy w jakimś kompletnie nowym miejscu bez ścian. Nie było dwunoga co zagląda w uszy i nie tylko, za to była ta dziwna wielka nieuczesana fretka.


Już ją kiedyś poznaliśmy, ale wtedy wydawała się większa. Okazało się, że dalej nie potrafi się normalnie bawić - jak ją ugryzłem to się zrobiło zamieszanie i dwunogi zaraz mnie wzięli na ręce. W każdym razie miejsce bez ścian było takie fajne! i takie wielkie, że wam mówię. Tylko te głupie dwunogi założyly nam (mi i bracholkowi) takie niewygodne rzeczy, które nie pozwalają iść tam, gdzie chcemy.



Tyle było ciekawych rzeczy do oglądania, wąchania, kopania i drapania pazurami, a te dwunogi ciągnęły nas ciągle tam, gdzie było najnudniej. Żadnych jamek i krzaków tylko pusta droga. Jak tylko gdzieś na chwilę przycupnęliśmy to zaraz nas podnosili i pędzili za tą dziwną wielką fretką i pozostałymi dwunogami. Nie powiem, w końcu donieśli nas do takiej fajnej kamiennej norki, do której się wchodzi do środka, a potem się wychodzi na jej wierzch i widać całe miejsce bez ścian wszędzie dookoła. A ten dobry "nasz" dwunóg, co częściej nam daje jedzonko, a do niedawna miał długą sierść na głowie, a teraz ma krótką to nawet wziął mnie do takiego czegoś przez co jak się popatrzy to miejsce bez ścian, które jest daleko, to wygląda jakby było blisko. Tylko nie mogłem sobie tego czegoś ugryźć, nie wiem czemu mi dwunóg nie pozwolił.


Potem znowu trochę nas nieśli, trochę ciągnęli, trochę puszczali na myszkowanie, przepraszam, fretkowanie oczywiście. Wreszcie dotarliśmy do takiej norki, gdzie dwunogi sobie siadły przy stole, jadły sobie jedzonko i piły pićko, co im taki inny dwunóg przynosił. Ten obcy dwunóg nawet chciał się ze mną pobawić. Więc się z uprzejmości z nim pobawiłem. Nie wiem tylko czemu jeden z naszych dwunogów, ten co miał i ma krótką sierść na głowie i rzadziej daje jedzonko, nie pozwolił mi sie bawić z obcym dwunogiem i siłą mi rozwarł zaciśnięte na jego ręce szczęki... to jak ja mam się bawić pytam? W sumie bardzo nam się podobało tylko po powrocie do naszej domowej norki już nie mieliśmy siły na normalną działalność i nasze dwunogi będą rano zawiedzione, że nie mają co sprzątać. Wiemy ile im to sprzątanie sprawia frajdy i staramy się z bracholkiem sumiennie dostarczać im tej rozrywki, ale już dzisiaj naprawdę nie mamy siły. Nadrobimy jutro :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz