2007-12-18

Ważna zguba

Niedziela była maratonem. O 7:30 zakończyliśmy wigilię w studenckim gronie, o 10:00 w tym samym towarzystwie zjedliśmy śniadanie, by po półtorej godzinie zwijać się do Wro, gdzie Luźnego czekał egzamin z englisha, a na mnie rodzinny obiad.

Z obiadu nici, bo byłam tak napchana po śniadaniu, że tylko się na rosół skusiłam i zaległyśmy z siostrą pod kołderkami, by odespać nocne zabawy. Za to egzamin kujonowi poszedł na 5, a gdy wrócił zjadł pyszny obiadek, dostał kawkę, a rodzicielka była contente.
Potem chwilę pobyliśmy w domu - dzieci przez niemal dobę naszej nieobecności sprawowały się prawie wzorowo - i znowu pojechaliśmy "w gości".

Przybywamy z towarzyskiej wizyty i widzimy Luźnego szczoteczkę do zębów leżącą sobie słodko na środku pokoju po stoczonej (przegranej dla niej) walce z futrzakami. Wlazły do plecaka, który co prawda leżał na krześle poza ich zasięgiem, ale wychodząc niechcący przesunęliśmy krzesło bliżej stołu, więc nie miały przeszkód, mogły buszować.

Sytuacja zrobiła się mało śmieszna, kiedy komórka zaczęła wyć "Weź pigułkę, weź pigułkę" albowiem pigułek w plecaku nie było. Przetrząsnęliśmy całą - niedużą przecież - chatę. Zajrzeliśmy w miejsca, gdzie zwykle nie zaglądamy, znaleźliśmy parę skryjówek, o których nie mieliśmy pojęcia, trochę ususzonego mięsa, wywleczonego z michy przez frety i oczywiście zapomnianego. Napisaliśmy też do gospodarzy wigilijnych czy im się w oczy nie rzuciło charakterystyczne pigułkowe opakowanie.

W końcu maksymalnie zrezygnowani i zmęczeni przewalaniem mebli daliśmy sobie spokój. I wtedy Luźny je znalazł. Mali drapieżcy bawili się nimi i porzucili je na krześle, tuż przy oparciu.
No to mogliśmy odetchnąć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz