2008-12-31

31.XII.2008, godz. 18:23

Frety śpią. I dobrze, bo inaczej pończochy musiałabym wkładać na klatce schodowej.
Nie boją się gadziny wybuchów petard, więc je bez problemu zostawiamy samych na włościach. Niech robią imprezkę i zaproszą gości. Sajgonu większego niż we dwójkę i tak nie zrobią :)
Wypadałoby rok podsumować, ale przecież wszystko po kolei opisywaliśmy tutaj, więc powtarzać się nie będziemy.
W Wigilię małolaty się nie odezwały, co oznacza - prawdopodobnie - że nic ważnego do powiedzenia nie miały.
Życzymy wszystkim czytelnikom przygód Zarazowo-Momentowych wszelkiej pomyślności i spełnienia marzeń w zbliżającym się już truchcikiem 2009 roku.

2008-12-05

Jesteśmy w gazecie

O tym jak fretki (czyli my) tresują ludzi (czyli naszych dwunogów) możecie sobie poczytać w "Tygodniku Wałbrzyskim". Niestety dostęp na stronie jest płatny, ale liczy się sam fakt, nieprawdaż.
Chętni mogą zobaczyć sobie pierwsze wersy opowieści o życiu z fretkami tutaj

Pozdro
gwiazda Zaraz i idol nastolatek Moment

2008-11-27

Nowe ksywki

Nigdy nie pamiętam jak to jest z tą zimą. Czy zwierzaki powinny tyć, czy może chudnąć. U nas więc jest dwojako.
Zaraz dostał ksywkę Anorektyk, bo gnida mała nie je prawie wcale i wygląda mizernie.
Moment wcinałby na okrągło, gdyby mu tylko pozwolić i wołamy na niego Klucha.
Każdy z nich osobno wyglądałby... no... jak fretka, a tak są jak Flip i Flap.
Na szczęście wizyta kontrolna u weterynarza nie ujawniła żadnych problemów, więc po prostu każdy z nich je tyle, ile mu pasuje.

***
Obrazek poranny:
Wstaję, witam przed drzwiami sypialni Momenta z wlepionymi we mnie oczętami, które jednoznacznie mówią: jeść, jeść. Otwieram lodówę, porcja mięcha ląduje na misce, miska pod stołem, mordka frecia w misce. Chrupie, przeżuwa, mlaska, pochrząkuje zadowolony, a po chwili bierze kawałek w ryjek i posapując wesoło biegnie "za kotarę" do ich obecnie ulubionej skryjówki. Jako że Zaraz o poranku nie pojawia się wcale, moja teoria mówi, że to Moment donosi mu jedzenie.

2008-11-13

Remont w kilku obrazkach

Uważny wzrok śledzi każdy mój ruch odrywania tapet. To skupienie na jego ryjku...

Położył łapkę na wodzie - musi zaakceptować skład mikstury (woda+tynk) - niestety zrobi to paszczowo.

Mały robotnik jest niezmordowany, w głowie mu tylko narzędzia.

Och tak, nareszcie malowanie!

Nie ma czegoś takiego jak niezaangażowana fretka.

Czasem trzeba je było odizolować od robót - wtedy wyglądały anielsko.

2008-11-08

Szczęśliwość według fretek

Nie wiem czy nasze fretki są szczęśliwe na co dzień. Szczególnie wtedy kiedy rano nie wpuszczamy ich do sypialni, tylko sami z niej wymykamy się czym prędzej. Także wtedy kiedy zamykamy im przed noskami łazienkę, w której jest przecież tyle ulubionych przez freciaki zakamarków. Może na chwilę jest im lepiej, kiedy mogą się wślizgnąć do szafy na przedpokoju i pobuszować wśród udostępnionych im "ciuchów domowych" oraz walizek i plecaków. Wywoływanie ich z szafy też raczej nie jest złe, bo pstrykanie oznacza, że w misce pojawiła się świeża porcja mięska i czas na śniadanie. Ale nie mija kwadrans a my, mimo wyraźnego sprzeciwu futrzaków, wymykamy się z domu. Czasem uda im się wyjść z nami. Wtedy Moment biegnie szybko do góry, a Zaraz na dół. I jeśli wychodzimy pojedynczo, to wcale nie jest śmieszne, szczególnie, jeśli spojrzymy na zegarek i uzmysłowimy sobie, że na autobus/tramwaj nie mamy co liczyć. A kiedy przekręcamy klucz w zamku i słyszymy drapanie w drzwi z drugiej strony, to jesteśmy pewni, że do szczęścia to naszym maluchom daleko. (Pocieszający jest fakt, że kiedy skleroza nakaże nam powrót do domu, fretki najczęściej albo śpią, albo pałaszują dalej śniadanie, albo ganiają się po domu i wcale długo im nie było przykro).

Ostatnio mamy przeszczęśliwe fretki. Zaangażowały się w remont domowy - mogą rwać tapety, biegać i tarzać się w zerwanych resztkach, nosić narzędzia, tylko do gipsu im wchodzić nie pozwalamy, choć bardzo by chciały. A bałagan jaki panuje w domu bardzo im pasuje, bo nikt na nie nie krzyczy, że coś strąciły albo poprzestawiały :)

2008-09-23

Zimnooo

Jeszcze nie tak dawno panowały upały nie do zniesienia, a tu nie wiadomo skąd nadpłynęło arktyczne powietrze i zamieniło miłe późne lato w nieprzyjemną wczesną zimę.
Nie żeby Zarazowi i Momentowi to przeszkadzało, bo to zwierzaki zimnolubne, ale nam przeszkadza i utrudnia życie.
Otwarty balkon - zwierzaki lubią, my - mniej. Bo jak tu siedzieć przy kompie mając po prawicy otwarte drzwi balkonowe? Ręce od razu drętwieją, w stopy zimno i trzeba wkładać na siebie warstwy ubrań. A te szaleją i obrażają się bardzo, kiedy drzwi są zamknięte i znowu robią podkop. Jeszcze zeszłorocznego nie zdążyliśmy zagipsować.
Wieczorne spacery - kolejny nasz ból. Bo skoro się już wtoczyliśmy do domu, zjedliśmy ciepły obiad, zasiedliśmy przy komputerach, to chcielibyśmy posiedzieć, wypić herbatę, pooglądać jakiś film i generalnie unikać kontaktu ze światem zewnętrznym. Ale maluchy jak tylko robi się szarawo (a przypominam, że robi się tak coraz wcześniej) stoją słupka przy drzwiach, szarpią za dermę, którą drzwi są wyłożone, ciągną nas za nogawki i skarpetki, i zmuszają do wyjścia na ciemną, zimną przestrzeń.
I żeby było jeszcze ciekawiej, kiedy wracają ze spaceru są tak milutko ciepłe i rozgrzane, że chciałoby się do nich przytulić. Taaa przytulić... do fretki... ciekawe... A potem idą spać. A my rozgrzewamy się na nowo.

2008-09-10

Kataklizm(y)

Przyroda na świecie odpuściła, w kraju dokonała wielu zniszczeń, o których było głośno, ale wydawało się, że żywioł został zażegnany. Nic bardziej mylnego. Oto nastąpiły razem i uderzyły ze zdwojoną siłą: huragan Moment i tornado Zaraz. Prosto w naszą chatynkę. A wydawało się, że będzie nieszkodliwie.
Luźny bawił wówczas na Mazurach, a ja postanowiłam wyrwać się na dwa dni w miejsce, gdzie cywilizacja nie dochodzi (no zaszyć się w lesie po prostu). Frety są duże, odpowiedzialne, potrafią gospodarować jedzeniem i na pewno poradzą sobie przez 36 godz. naszej niebytności - nieraz zresztą zostawały same na dobę lub trochę dłużej.
Nie przewidziałam tylko jednego. Zostawione same sobie zaczną ewoluować w potężne żywioły, zaczną wykształcać w sobie funkcje dotychczas przez nas tłumione, będą próbowały wszystkiego, na co im nie pozwalamy.
Luźny wrócił pierwszy. Maluchy były bardzo szczęśliwe, że go ujrzały. On też był... szczę-śli-wy. Że zobaczył po tygodniowej nieobecności te koralikowe oczęta. Mniej szczęśliwy, kiedy wzrok przyzwyczaił się do ciemności, a w ogóle nieszczęśliwy i wkurzony, kiedy zapalił światło. Zanim chwycił za miotłę zrobił pamiątkową foteczkę.

Młode huragany zdobyły sprawności:
  • wspinacza (weszły na biurka, ot przez stolik, który dotychczas był za wysoki),
  • szperacza (postrącały wszystko, co się tylko dało),
  • strzelca (zeżarły naboje do pióra, skutkiem czego były czarne efekty przemiany materii),
  • białego ząbka (dorwały się do swojej pasty do zębów, skonsumowały, skutkiem czego były białe efekty przemiany materii).
Nie powiodło się im (całe szczęście) odpalenie kompów, bo być może nie mielibyśmy teraz żadnych danych.

2008-08-21

Wody, wody dla ochłody

Upały nie odpuszczają. Wiatrak i zasunięta żaluzja już nie pomagają, jedyną ulgę futrzakom przynosi kąpiel. Dostały więc nowe pudełko-basen. Ze względu na wymiary naszego balkonu, basen jest jednofretkowy, ale dobre i to.
A oto podejścia do basenu:

Najpierw z pewną taką nieśmiałością, tylko przednie łapki.

Stoi dzielnie po"kolana" w wodzie.

Potem przyszła kolej na głowę do wysokości nosa.

A kiedy przekonał się, że wszystko ok, potraktował basen, jak fajne miejsce do popołudniowej drzemki.


2008-07-22

I po urlopie

Wróciliśmy, ale zanim to nastąpiło, musieliśmy w ogóle gdzieś pojechać. I tak też było. Wybraliśmy się całą paczką Krewnych i Przyjaciół Fretek nad morze. W okolice północnych rubieży kraju (tych najbardziej północnych, kto pamięta z geografii ten wie, a kto nie pamięta, niech patrzy na wiki).
Droga "tam" upłynęła nam całkiem, całkiem, choć pobudka o 2 nad ranem była szokiem dla nas i dla zwierzaków. Zapakowane w kontenerku spały prawie całą drogę. I przygoda z załatwianiem się do tegoż kontenerka nam się zdarzyła tylko jedna. Więc w sumie całkiem nieźle.
Po dotarciu na miejsce maluchy dostały przydział na swoje M1 - klatka klasy mercedes stanęła na werandzie i przez cały dzielnie służyła nam za dodatkowy blat przy zlewie ;-)
Dla nas na szczęście, dla zwierzaków niestety, pogoda była raczej z gatunku ślicznych i idealnych do plażowania, co dla maluchów oznaczało całodzienne przebywanie w klatce. Jednak, kiedy zapadał zmierzch, zapinaliśmy im kamizelki, przytraczaliśmy smycze i ruszaliśmy na wielką piaskownicę.
Na początku z taką pewną nieśmiałością podchodziły do tej kupy piasku, a potem coraz śmielej i śmielej kopały dołki, dołeczki, dołunie, doły i okopy. I były szczęśliwe.
A mnie bolało gardło. Trzeciego dnia śmialiśmy się, że powinnam wydrukować ulotki, które zawierałyby podstawowe informacje:
To są tchórzofretki, samce, nazywają się Zaraz (czerwona kamizelka) i Moment (niebieska kamizelka). Tak, mogą ugryźć. Jedzą głównie mięso, ale w sklepach zoologicznych można kupić specjalną, "frecią" karmę. Chodzą po całym domu i strasznie bałaganią. Da się je mniej więcej oswoić, ale to nie jest kot, ani pies, raczej nie reagują na swoje imiona, gwizdanie, cmokanie itp. te dwa reagują, jeśli chcą, na pstrykanie. Absolutnie nie są to zwierzęta dla dzieci. Wychodzić z nimi nie trzeba, choć lubią, a najbardziej brykają w porze zachodzącego słońca.
Acha i koniecznie dołożę młodym karteczki, że są głodne albo na piwo zbierają ;-)
Zaraz miał też bliskie spotkanie z morzem, niestety postanowił (jak to fretka) oddać atakującemu, więc go Luźny wyciągał mokrego jak kura z wody.
Raz zamiast na plażę, poszliśmy z nimi na pobliską łąkę, tam puszczone samopas (bez kamizelek nawet) szalały jak, jak, no jak wolne fretki. Oczywiście nie mogliśmy ani na sekundę spuścić ich z oczu, bo i tak ledwo je było widać, a najczęściej poznawaliśmy gdzie są, po bujającej się trawie.
W drodze powrotnej miło nas zaskoczyły. Spały sobie generalnie całą drogę, a kiedy poczuły chęć wyjścia i załatwienia swych potrzeb, uporczywie drapały w kratkę kontenerka. Raz nie zareagowaliśmy, no i potem już trzeba się było zatrzymać ;-)

A teraz mała galeryjka wakacyjna:

Pierwszy raz na plaży. Z pewną taką nieśmiałością...

Nieśmiałość nie trwała długo, bo trzeba było przystąpić do pracy.


Zasłuchana publika.

To tylko braterski pocałunek (i kiczyk z tyłu).

Zaraz po zażyciu kąpieli bałtyckiej.


2008-07-03

Upały

Fretki bardzo nie lubią upałów. To zwierzaki, które najlepiej czują się w temperaturach wiosenno-jesiennych, a i zima im nie straszna. Za to lato, szczególnie gorące, jak tegoroczne, może być dla nich niebezpieczne, wręcz zabójcze.
Współczujemy wszystkim klatkowym fretom, bo w klatce trudno sobie znaleźć odpowiednio chłodne miejsce i to właściciel musi zadbać o komfort zwierzaków (np. poprzez przykrycie części klatki mokrym ręcznikiem i to takim, który ciągle będzie mokry).
Zaraz i Moment są w tej komfortowej sytuacji, że cała chata w zasadzie należy do nich. Kiedy jest ciepło leżą "plackiem" na kafelkach w kuchni lub na balkonie, dodatkowo nie odsłaniamy żaluzji zewnętrznej, dzięki czemu mieszkanie nie nagrzewa się już od rana. No i cały dzień włączony jest wentylator, który choć trochę miesza powietrze w pokoju.
Dzisiaj do tego wszystkiego dołożyliśmy jeszcze jedną atrakcję. Największa kuweta zamieniona została w... basen! Hihi, miny futrzaków były nieziemskie. Najpierw z pewną taką nieśmiałością, potem coraz śmielej podchodziły, wąchały, próbowały drapać. W końcu Moment podjął wyzwanie, przerzucił połowę swojego futrzastego ciałka przez brzeg kuwety i zaczął się zanurzać. Chyba mu się spodobało, bo szybko przerzucił jeszcze tylnie nogi i już cały był w wodzie. Pokręcił się, powiercił, ponurkował, nawet na chwilę się położył. A potem zrobił miejsce bratu. Co dziwne, niechętny wodzie Zaraz poszedł w ślady wodniaka-Momenta, choć jego czas pobytu w wodzie był zdecydowanie krótszy.
Teraz wymoczone biegają radośnie po domu. Fajnie, nie muszę zmywać podłóg :-)

2008-06-27

Wypasione smoki

Nasze roczne futrzaki są: piękne, wyrośnięte, nie za grube, nie za chude - czyli, że w sam raz, no i przede wszystkim ZDROWE. Przegląd u weterynarza zaliczony. Szczepionkę w karczycho dostały, w uszach czysto, od ostatniej wizyty zdarzyło im się nawet zrzucić pół kilo (dobrze, że ich wet w środku zimy nie widział, bo by chyba padł). Ach normalnie duma nas rozpiera.
A pan weterynarz powiedział o nich Wypasione smoki :-)

2008-06-25

Wakacje

Czerwiec się kończy, więc jako odpowiedzialni rodzice zadbaliśmy o to, by nasze dzieci mogły (razem z nami oczywiście) skorzystać z letnich dni. W połowie lipca wyruszamy w Wielką Podróż i kierujemy się na północ. Na sam koniuszek Polski. Ciekawe jak się futrzakom spodoba wielka piaskownica ;-)
W zeszłym roku były Taty, w tym roku Bałtyk, strach pomyśleć, co by tu wykombinować na przyszłe wakacje.

2008-06-11

Bez rodziców

Niedziela
Zaraz: Przyjechała ciocia, ta co już u nas kiedyś była, pewnie zmiana dla naszych weekendowych opiekunów, mama chyba boi się za mocno eksploatować ciocie i wujków, żeby nas wciąż kochali i cieszyli się na nasz widok. Ciekawe czy znajdzie nasz prezent dla mamusi ;)

Ciocia Jaga: Uff po 5 godzinach w samochodzie nareszcie stały ląd, ciekawe co tam w domu u Fretek. Uuuuuuu uwielbiam zapach amoniaku wieczorową porą. Ja też się cieszę, że was widzę, ooo a jaka ładna kolekcja na balkonie, za chwilkę to sprzątniemy, ale najpierw polejemy - miseczka dla was, szklanka dla mnie. Po deszczowym weekendzie chyba nadchodzi fala upałów.

Moment: Mamo, staraliśmy się, ale niestety Ciocia zniszczyła naszą piramidę, tam na balkonie, koło kuwety, tak mi przykro, naprawdę :( chwila nieuwagi... ale odbudujemy.



Poniedziałek:

Zaraz: Udało nam się przetrzymać ciocię w sypialni tak długo, że oczy jej się zrobiły żółte, ale niestety chwila nieuwagi i czmychnęła nam do łazienki! Szkoda :( zsikałaby się raz na parkiet to by zobaczyła jaka to frajda!

Ciocia Jaga: Nocnik albo cewnik, potrzebny pilnie na jutrzejszy poranek, bo jak mnie przetrzymają tak jak dziś to będzie nieścięście. Nie wiem co trudniejsze wytrzymać z pełnym pęcherzem aż sobie pójdą spod drzwi czy szukać ich w sypialni i wyciągać spod łóżka hmm nie chcę sprawdzać drugiej opcji. Już musiałam jednego rano zaganiać z korytarza do domu, bo zamiast pałaszować pyszne mięsko chciał wybrać się na spacer.

Moment: Mamusiu kochana! Dzisiaj dla zmylenia przeciwnika nie zrobiliśmy nic koło kuwety na balkonie, ale minę zostawiliśmy tam gdzie zawsze pod biurkami, no i jeszcze koło szafy, może uda nam się uśpić czujność Ciotki, raz nawet zrobiłem siku na balkonie w kuwecie tak żeby Ciocia widziała, strasznie się ucieszyła, myślę, że jutro uda nam się odbudować balkonowy pomnik. Bardzo tęsknimy za Tobą i Tatą. Niepokoi nas nieco fakt, że Ciocia znalazła mopa w łazience i nie wahała się go użyć, ale nie martw się, do środy jeszcze daleko.


Wtorek:

Ciocia Jaga: Najtrudniej rano wyjść z sypialni, potem już mamy z górki. Gotowanie obiadu przy jednoczesnym zerkaniu czy Młodzi nie uciekają z domu przez balkon jest zbyt stresujące - zakręcamy balkon. Wczorajsza awaria lodówki spowodowała drobne straty, ale żarełko już kupione, w lodówce spoczywa pyszna wołowinka.

2008-05-25

Czas zapierdziela...

A najlepiej można się o tym przekonać, oglądając zdjęcia.
Od roku mieszkamy we czwórkę :-) Maluchy były naprawdę tyciusieńkie.
Jak się zmieniło nasze życie? Baaaardzo, ale nie żałujemy ani decyzji, ani nawet sekundy przeżytej z naszymi kochanymi futrzakami.
Mamy nadzieję, że im z nami też jest dobrze.

2008-05-21

Ciemną nocą...

Odkrycie upodobań freciszonów zdarzyło się przy okazji wizyty u Z. i J. Zapowiedzieliśmy grzecznie, że przyjedziemy do nich w odwiedziny z naszymi pociechami, których zresztą gospodarze byli dość ciekawi.
Po pierwsze dzieciakom spodobała się okolica mieszkalna Z. i J. - dziwne, nam to przypominało raczej Prison Break. Dom-studnia przedzielony jeszcze jednym skrzydłem, w środku wybetonowane podwórko bez kawałka zieleni, za to z murkami wystającymi dobre półtora metra od ziemi tworzącymi coś jakby trawniki, tylko bez trawy, ale z kamykami.
Fretki były wniebowzięte. Mogły biegać wzdłuż murków, a tak lubią najbardziej, mogły się próbować wdrapywać, a włożone do środka tego "trawnika" wesoło hasały, bo lubią hałas, a kamyki akurat grzechotały pod ich malutkimi stópkami.
W domu nie mniejsza frajda. Były na kanapie, pod kanapą, obok półki ze sprzętem RTV, na półce, w kuchni, na schodach, na antresoli - raj. A Z. niczego im nie zabraniała. I w nagrodę i Z. i J. i ich kolega otrzymali pamiątkowe odbicie fretkowego uzębienia - głównie na rękach.
Ale to jeszcze nic! Najlepiej było jak wychodziliśmy - bo zapadła ciemna noc. Bierzemy więc maluchy na ręce, a te się wyrywają, no to zestawiliśmy je na chodnik. Jak zaczęły brykać! Gonić się! Biegać! A my truchcikiem za nimi. Myśleliśmy, że to przez te murki, ale nie, bo z "garażu", gdzie Luźny zostawia samochód do domu brykały tak samo dzielnie (nie mylić z "samodzielnie", cały czas na smyczach).
I w ten oto sposób wyszło na jaw, że nasze nocne drapieżniki, naprawdę lubią noc. No i co my na to poradzimy. Trzeba z nimi wychodzić, jak tylko zrobi się szaro-buro.

2008-04-15

Przecież nic się nie stało...

Wracamy do domku wieczorem, nie było nas dwie godziny. Odruchowo od progu sprawdzamy ślady freciej aktywności. Coś na podłodze przykuwa natychmiast naszą uwagę.




Po chwili wita nas rozespana mordka Momenta ziewając przemysłowo. Szybka inspekcja śladów daktyloskopijnych nie pozostawia wątpliwości:




Drobiazgowe śledztwo ujawnia szczegóły makabrycznej zbrodni:



Drugi podejrzany zostaje ujawniony słodko śpiący na balkonie, posklejane mąką futerko jest jednak wystarczającym dowodem winy. Wyrok? odosobnienie na balkonie przynajmniej dopóki Beti nie posprząta pobojowiska. Skąd tyuł notki? Po prostu zacząłem się zastanawiać głośno kto nie zamknął na specjalistycznego gwoździa szafki z potencjalnie groźnymi dla fretek wiktuałami. Chwila zastanowienia i odpowiedź Beti zdecydowanym tonem "Przecież nic się nie stało" co w wolnym tłumaczeniu oznacza: "eee chyba ja".

2008-04-11

Mea culpa i chłopaków pomysłowość

Pomysłowość to dość optymistyczne stwierdzenie, należałoby raczej napisać całkowity brak instynktu samozachowawczego albo coś w tym guście, tylko że to trochę za długo.
Od trzech dni przeczesujemy chatę w poszukiwaniu baterii do aparatu. Wsiorbało, nie ma, pogodziliśmy się już nawet, że trzeba kupić nową. Ale wczoraj jeszcze miałam nadzieję i z tą nadzieją zerknęłam do mojego pudła pełnego skarbów i precjozów dekupażowych. Niestety zguby tam nie było.
A dziś rano (? a może nie rano tylko w nocy) dzieci wynalazły sobie zabawkę. Ściągnęły jedną buteleczkę, o które zapomniałam. Ściągnęły i zaczęły ją wesoło turlać i nadryzać, i drapać, i turlać... Tuż przed wyjściem do pracy podniosłam Momenta, a on... cały posklejany. Lepią mu się łapki, pyszczek, wąsy. Patrzę na butelkę - mój crackle do spękań. Śmierdzący jak jasna cholera. No to cap zwierzaka za grzbiet i do miski z wodą, ten nie chce, to ja na siebie ubieram raz-dwa sweter domowy, żeby bluzka pracowa nie ucierpiała na spotkaniu z sierściuchem. Moment do miski i myju-myju. Ależ się wyrywał, buntował, denerwował, drapał i gryzł. Z odsieczą przybył Luźny, bo sama bym chyba rady młodemu nie dała. Doprowadziliśmy bestię do jakotakiego wyglądu i z duszą na ramieniu (oraz spóźnieni jakiś kwadrans) polecieliśmy do pracy.
Wracam z pracy - a ci jakby nigdy nic leżą sobie na balkonie. W sumie nie wiem co robili, ale jak mnie tylko zobaczyli (ups, raczej usłyszeli, bo to ślepaki przecież) zwiali czym prędzej pod skrzynki. Ważne, że chwilę potem harcowali w najlepsze, znaczy się wszystko z nimi OK.

2008-04-06

Przesilenie wiosenne

Myślałam, że to ludzka niedoskonałość, że kiedy przyroda budzi się do życia, to człekowi chce się spać. Ale okazało się, że widocznie fretki też to mają.
Nasze maluchy od jakiegoś tygodnia przesypiają całe dnie. Owszem, w nocy nieco nadrabiają ;-) ale zabieranie im zabójczych dzwoniących piłek jest metodą bardzo skuteczną - na szczęście maskotki są bezdźwięczne.
Ale wracając do spania. Kiedy wstajemy - one śpią (nie do wiary!) i budzą się dopiero, kiedy odkręcam prysznic albo głośniej zamknę drzwi. Potem śniadanie i do wyra, z przerwą na załatwienie spraw, które Powinny-załatwiać-do-kuwety. Jeszcze kilka razy się budzą, żeby się podrapać albo podreptać W-stronę-kuwety. Luźny miał urlop, więc i czas by je obserwować. Tylko kiedy włączył wiertarę mali pomocnicy dzielnie mu asystowali, po skończonym wierceniu zapadli w błogi sen. Wieczorem chwila zabawy, ale nudzą się bardzo szybko i odchodzą na drzemkę.
Dziś nie mieliśmy serca, żeby ich budzić, więc sami pojechaliśmy na lody i spacer (którego w końcu nie było), wczoraj w gościnie u Berka zachowywały się nieprzeciętnie grzecznie, za to Berek ich chyba wreszcie skojarzył i zaczął towarzystwo oszczekiwać. Więc przespały się grzecznie na balkonie.
Za półtora tygodnia zostawiamy je na kilka dni, mamy nadzieję, że senność im nie przejdzie, to dzielnie dadzą sobie radę kilka dni w klatce.

2008-03-31

Zemsta Dzwoniącej Piłeczki

Wiosna zagościła się na dobre i kazała zmienić czas. Tej zmiany nie lubimy, bo śpi się godzinę krócej - co z tego, że w weekend, skoro nasz weekend był szkolny. Fretkom bardzo nas widać brakowało (najpierw szkoła, potem deserek - w sumie byliśmy z nimi kilka godzin, z których większość przedrzemałam).
Postanowiły nam więc pokazać, jak bardzo nas kochają. Uczyniły to jak tylko wstały z wieczornej drzemki, czyli koło północy.
Najpierw szurały plastikową pokrywką od pojemniczka. Luźny wstał i odebrał im pokrywkę.
Po chwili - pojemniczkiem. Luźny wstał i odebrał im pojemniczek.
Wpół do pierwszej rozległ się huk - myszka? płyty? joystik? - poleciałam, sprawdziłam - taboret. Podniosłam, schowałam pod stół, choć nie miałam pojęcia, jak one to zrobiły.
Poszeleściły celofanem w nowej skryjówce, aż w końcu, po ciemku natknęły się na... plastikową piłeczkę z dzwonkami w środku. Wkurzony Luźny, rzucając na prawo i lewo hasła o bydle, wstał, odebrał im tę piłkę i jeszcze drugą podobną oraz golfową i drewniane jajo - wszystko, czym potencjalnie mogli hałasować.
Więcej nie pamiętam - padłam.

2008-03-28

Wiosna. Reaktywacja

Niespodziewanie po niespodziewanym ataku zimy, zaczęła się wiosna :-)
Skorzystaliśmy z okazji i ruszyliśmy ze zwierzakami w teren. Duża fretka latała za frisbee (czy jak to się tam pisze), a małe fretki... za dużą fretką.
Drapieżniki bez instynktu.

Zaraz postanowił udowodnić, że on też byłby dobry we frisbee.

Bezbronny Berek jeszcze nieświadom, kto się do niego zbliża.

I niezapowiedziany atak drapieżnika. Drapieżnika trzeba było szybko zabierać, zanim w Berku urodziła się myśl, by oddać najeźdźcy.

Nowe hobby wszędobylskiego Zaraza - wspinanie się po drzewie.

Nie przemyślał tylko (to częste u fretek) strategii schodzenia z drzewa.

Jedno trzeba mu przyznać - między konarami wyglądał dostojnie.

Oto moc świeżego powietrza! Ale ja wcale nie śpię - ripostuje Zaraz.

2008-03-20

Przedświątecznie

Zbliżają się święta. I choć natura zrobiła nam psikusa, to jest to Wielkanoc. Trochę za szybko w tym roku, bo nawet nie zdążyłam się oswoić z myślą, a to już za 2 dni zaczynamy świętować. OK. Porządków wielkich i tak nie będzie, bo dwie futrzaste kulki skutecznie zaśmiecają uporządkowane przeze mnie rewiry. No ale chatę jednak ogarnąć trzeba, co robię od dni paru, pomału i niespiesznie.
No więc zwierzęta uznały, że tempo zbyt wolne i trzeba nas trochę pogonić.
Musiałam nie domknąć dziś łazienki, kiedy szybciorem wychodziłam w zamieć śnieżną, by dostać się do roboty, bo kiedy wróciliśmy do domu zobaczyliśmy całkiem niezły sajgon, którego dwaj autorzy spali sobie na tym pogorzelisku jakby nigdy nic. Jeden się ruszył i zaczął przemyślnie przenosić mięcho do innych skryjówek, świadom, co się stanie z ich starannie wypracowanym nowym układem architektonicznym.

2008-03-18

Mali pomocnicy

Zbliżają się święta, więc i prac domowych nie brakuje. Frety postawiły sobie za punkt honoru pomoc w przygotowaniu domostwa na dni świąteczne.
Oczywiście nie zaczęły nagle załatwiać się do kuwet.
Nie postanowiły też zjadać wszystkiego od razu i nie roznosić mięsa po domu.
Nie wpadły nawet na to, że buty na półce należy zostawić w spokoju.
Za to dzielnie towarzyszyły mi w wieszaniu prania. Wpakowały się do miski (którą, wypełnioną po brzegi praniem, na szczycie którego futrzaki się ulokowały, ledwo podniosłam). Na balkonie zagrzebały się w stertę mokrych ciuchów i zaczęły wyciągać rzeczy spod spodu. Tempo mojego rozwieszania wzrosło, bo nie chciałam, żeby wszystko wylądowało na podłodze.
Jeden wkład pralkowy już za nami, ale właśnie pierze się porcja nr 2.

2008-03-06

Zgryz

Ostatnio Moment ma bardzo nieprzyjemną zabawę.
Chwyta w zęby kawałek materiału (najlepiej jakiejś dzianiny lub włóczki) i z całych sił zagryza. I zgrzyta.
Brrr... ciarki przechodzą.

2008-02-10

Potop

Ja zaś sprowadzę na ziemię potop, aby zniszczyć wszelką istotę pod niebem, w której jest tchnienie życia; wszystko, co istnieje na ziemi, wyginie, [Rdz. 6, 17]

Nie chcę bluźnić, ale nasze frety chyba poczytały sobie trochę opowieści biblijnych, a że chłopaki szybko się męczą nie doszli do kawałka z tęczą.
W sobotę miałam mocne postanowienie wyspania się przynajmniej do południa - pech chciał, że obudziłam się o 9:30. Za wcześnie, uznałam, przekręcając się na drugi bok. Ale dla świętego spokoju postanowiłam pójść do łazienki.
Ledwo wyszłam z sypialni, wkroczyłam w kałużę pomiędzy sypialnią a łazienką. Zaklęłam szpetnie na dzieci - choć dziwne wydało mi się, że ciecz nie pachnie fretkowo. Ruszyłam w kierunku ręczników papierowych i ze zdziwieniem zauważyłam, że ciągle mam mokro pod stopami.
Luźny w szkole a tu awaria hydrauliczna - pomyślałam. Szybko zajrzałam do łazienki - sucho. Rzut oka na kuchnię - o dziwo też sucho. Nagle patrzę, na podłodze leży 1,5-litrowa butelka po wodzie mineralnej - korek zakręcony, a butelka pusta. Drapieżniki przegryzły dno butelki, więc woda swoim zwyczajem wyciekła. Rozglądam się wokół - cały pokój pokrywa może niezbyt głęboka ale dość równomierna warstwa wody. Frety stoczyły walkę z pięcioma półtoralitrowymi butelkami z wodą mineralną. Bitwę przegrały butelki, a radosne zwierzaki brodziły sobie o poranku w wodzie.
Humor im zrzedł jak na pół dnia trafiły do klatki. W tym czasie wywalałam do śmieci ich zamoknięte skarby, suszyłam na balkonie maskotki i koce, przewalałam wszystko do góry nogami i ścierałam, ścierałam, ścierałam.
Ale przynajmniej pić im się nie chciało :o)



2008-02-03

Lutowy spacerek

Aura zimowa niestety nie dopisuje :( Szkoda, bo fajnie byłoby zobaczyć maluchy radośnie hasające po śniegu. Ale przynajmniej dni są coraz dłuższe i można bez obaw wybrać się na spacer (szczególnie po wyjątkowo pracowitym weekendzie z zaliczeniami).
Dziś byliśmy na Wyspie Słodowej - nasze słodziaki niestety odzwyczaiły się od przebywania na dworze. Musimy na nowo zacząć z nimi wychodzić, bo inaczej trzęsą się całe (choć są cieplutkie), a na każdy intensywniejszy odgłos zastygają w bezruchu, a potem szukają najbliższej skryjówki.


Model Moment


Gruba kluska (Moment) gramoli się na krawężnik


W każdą dziurę TRZEBA zajrzeć


Zapatrzeć się bez pamięci w te koralikowe oczka


Generalnie na spacerach udają, że się nie znają


Związani ze sobą (dosłownie) prowadzą się na smyczach. Widać kto tu rządzi :)


Ale i tak najlepiej jest u taty


Luźnego as w rękawie


Uwaga! Mam fretkę i nie zawaham się jej użyć!




2008-01-20

Wychowanie trudna sztuka

W związku z wczorajszym odkryciem zaostrzyłam postępowanie wobec dwóch małych lokatorów. Trzymanie ich w klatce byłoby oczywistym barbarzyństwem (skoro przez 7 miesięcy mogły biegać bezkarnie prawie po całym domu), na które zgodzić się nie mogłam.
Na szybko został więc wymyślony Plan. Polega on na ograniczaniu dostępu do mięsa. Mięso ląduje w klatce, lądują tam także i frety. Siedzą tam tak długo aż zjedzą lub zaczną z pogardą spoglądać w miskę jednocześnie plądrując wszystko, co w klatce splądrować można. Wtedy się lituję i towarzystwo wypuszczam, a mięcho wkładam do lodówy.
Niestety takie postępowanie ma zasadniczy minus, którym jest szczelne zamykanie klatki. Trzeba zamknąć pochylnię, po której mogą włazić małe oraz "wieko", przez które także lubią sobie wchodzić lub wychodzić. O ile z pochylnią nie ma problemu, o tyle wieko trzeba solidnie przymocować śrubami, bo inaczej frety tymi swoimi czaszeczkami podważają je i próbują się wyślizgnąć (na dodatek trzymając w zębach kawałek mięcha). Jest to pracochłonne i nie bardzo mi się chce.
Przeprowadziłam więc modyfikację Planu, która polega na tym, że mięcho ląduje w klatce, wołane są tam frety, zamykana pochylnia a ja jak ten kat stoję nad nimi i pilnuję.
I tak - Moment po jednym zawróceniu z górnej półki i przytrzymaniu w miejscu łapie o co chodzi i zostaje przy misce, gdzie wcina żarcie, aż mu się uszy trzęsą. W tej chwili Zaraz usiłuje za wszelką cenę się wydostać. Przytrzymany pakuje mięcho w szmatkę na pięterku, udaje że skonsumował po czym za minutę nie niepokojony udaje że wychodzi z klatki nienajedzony. Wraca i próbuje numeru raz jeszcze. Tym razem jestem bardziej czujna i trzymam go w miejscu dopóki nie zje swojego kawałka. Moment jest już wtedy najedzony i może opuścić klatkę. Otwieram więc pochylnię i wypuszczam go, szybko ją potem zamykając, ale nie na drucik tylko przytrzymuję kolanami - ręce cały czas pilnują Zaraza.
I tu następuje kooperacja fretkowa. Otóż kiedy ja jestem zajęta trzymaniem Zaraza i dopingowaniem go do jedzenia w klatce Moment jakby nigdy nic podchodzi tuż obok kuwety (tej, do której już trafiają w 100%) i zaczyna się załatwiać poza nią. Puszczam więc Zaraza, z hukiem opada pochylnia, przekładam Momenta do kuwety, a w tym czasie z radosnym posapywaniem Zaraz wylatuje z klatki z największym kawałkiem mięcha, który sobie bunkruje pod sofą albo koło kaloryfera.
Czy ktoś ma jakieś pytania co do inteligencji freciego gatunku?

2008-01-19

Historia MMS-owa ze wstępem krytycznym i przypisami

Wstęp krytyczny:
Fretki to niewątpliwie drapieżniki. Drapieżniki odżywiają się głównie mięchem. Nie można słodkich futrzaków napychać owocami i warzywami, choć można dawać im tylko suchą karmę. Jako dobrzy rodzice zastosowaliśmy się do rad udzielonych nam przez weterynarza i użytkowników wszelakich forów fretkowych. Codziennie na misce lądują więc świeże kawałki wołowinki, cielęcinki, rzadko drobiu. Po 12 godz. powtórka. Miska to jakieś 150 g, czyli dziennie zbiera się 1/3 kg. Na tydzień trzeba więc 2 kg mięcha. I tak: my jemy wieprzowinę albo drób, a dzieciaki chudą wołowinkę i zdrową cielęcinkę. Jedzą powiadacie...

Historia w MMS-ach:
1. Skarby przemytników odnalezione:


2. Tajna baza zlikwidowana:


3. Winni ukarani:


Przypisy:
1. To są kawałki mięsa (wymieszane dla niepoznaki z ziemią - kwiatek nie przeżył - i resztką choinkowych igieł). Smród okropny, ale robaków jeszcze nie było, ufff...
2. Mięso przechowywane było w "tajnej bazie". Pudle po kompie, które frety dostały jak były jeszcze malutkie. W środku był labirynt, na zewnątrz tunele do przechodzenia. Od ładnych kilku miesięcy oczywiście w tunelach się nie mieścili, ale z lubością tam sobie przebywali, więc labirynt został zlikwidowany, a całe pudło trafiło na balkon. To był błąd! Znosili tam kawałki mięsa i dopiero kiedy tam zajrzałam poczułam, że nie był to proceder uprawiany od niedawna i rzadko.
3. Fochy, wywracanie kuwety, dobijanie się i drapanie w klatkę - byłam odporna. Włączyłam sobie muzykę na full i wzięłam winowajców na przetrzymanie. Teraz będą mieć restrykcje jedzeniowe i wolnościowe.

Zdjęcia z komórki, więc jakość niezbyt dobra.

2008-01-05

Znajdź trzy szczegóły !

... którymi różnią się te obrazki...




zapraszamy na kolejne ekscytujące relacje z mistrzostw świata w spaniu synchronicznym