2007-09-28

Drzemka

Cały tydzień siedzenia w domu, to świetna okazja do podglądania fretów, cóż też one całymi dniami robią. No więc (wiem, że tak się zdania nie zaczyna) głównie śpią. Trochę się potłuką, powalczą z reklamówką, przeżują więcej pudełka, załatwią się tu i ówdzie, a potem, rozkładają się i leżą, na przykład tak:



Drzemkowy nastrój mija im dopiero w okolicy 17:00, czyli akurat wtedy, kiedy zwykle wracamy do domu. Włóczą się wtedy za nami krok w krok, mi za wszelką cenę starają się zdjąć skarpetki gryząc przy tym niemiłosiernie palce, pięty albo wierzch stopy. Kiedy czują się zagłaskiwane, zajmują się sobą, albo meblami. Taaak, ostatnio zaczęły powoli, lecz sukcesywnie drzeć kanapę i fotel. A kiedy znowu im się nudzą psoty, z powrotem układają się do snu.

2007-09-07

Pocałunek fretki

Zaryzykowaliśmy i na sjestę zaprosiliśmy fretki do sypialni. Och jak się ucieszyli! Wparowali z impetem, ale kiedy zauważyli, że nikt ich nie wygania, uznali, że warto z tym nie poznanym jeszcze miejscem zapoznać się dokładniej. Jeden zanurkował od razu pod łóżko. Harcował w pojemnikach na pościel, przywitał się ze schowanymi tam na letni sezon nartami i snowboardem, a potem zaczął przewalać próbniki papieru w wielkiej reklamówce. Szeleścił mi nad głową, więc się na sjeście za bardzo skupić nie mogłam. Tym bardziej, że z drugiej strony sypialni dochodziły podobnie niepokojące odgłosy. Najpierw obwąchiwanie i delikatne skrobanie w pudełka z CD i DVD, potem chodzenie w tę i z powrotem po zwiniętym w rulon szarym papierze, w końcu dorwał się mały szkodnik w latawiec-spadochron. Nie wiązało się to może z uciążliwymi dźwiękami, ale pod zamkniętymi powiekami już widziałam jak się maleństwo zaplątuje w te wszystkie sznurki, wysłałam więc Luźnego z odsieczą. Kiedy zabrano dziecku jedną zabawkę, zaraz znalazło sobie kolejną. Barrrrdzo, ale to baaaardzo szeleszczącą reklamówkę. Wytrzymaliśmy 2 minuty i znowu Luźny poszedł uciszyć zwierzaka – okazało się, że wielki hałas robiła mała reklamóweczka.

Wreszcie zrobiło się cicho. Słyszałam tylko jak maluchy wdrapują się na łóżko, schowałam więc głowę pod kołdrę, żeby mnie w ucho albo nos nie ugryzły, jak to niestety mają w zwyczaju. Pokręcili się trochę i chyba uznali, że jest trochę nudno (nic nie wydaje dźwięku w końcu), trzeba więc się trochę rozerwać. Jak pomyśleli, tak zrobili. Jeden - niestety winowajca nie został zidentyfikowany - wlazł pod kołdrę od strony moich stóp. I tak sobie łaził, łaził, a ja patrzyłam na niego spod przymkniętych powiek i zaczęłam czule przemawiać do malucha. A ten, ni z gruszki ni z pietruszki, postanowił dać mi buziaka. Zębami. Prosto w wargi.


No więc się drę. Luźny pyta: co się stało. Na co ja: ukłyg mię. Luźny: w co? Ja: ffarche. No i dopiero wtedy rzucił się na ratunek, odczepił bestię, którą chwyciłam czym prędzej i wyrzuciłam za drzwi. Drugi został, bo grzecznie bawił się pod łóżkiem.




Zemsta bywa słodka

Maluchy się starają i to ze wszystkich sił. Za to my... zawodzimy na całej linii.
Ostatnio były bardzo grzeczne przez cały dzień, niestety wróciliśmy wtedy do domu dopiero po 22, a więc 3 godz. po ich mięsnej kolacji. Spodziewaliśmy się zastać dom w ruinie, a tu porządek, kupki raczej w kuwetach, dzieci grzecznie hasające i nawet niezbyt rozrabiające. Dorastają - pomyśleliśmy. Jednak z pewną nieśmiałością kładliśmy się spać, obawiając się zemsty nocnej. A tu też nic - o poranku okazało się, że frety przespały całą noc. Naprawdę dorastają - cisnęło się nam na usta. I lubią nas, niezależnie od tego, jak bardzo je zawiedziemy.

Spokojni o chałupkę otworzyliśmy drzwi popołudniu. Sajgon to naprawdę łagodne określenie bałaganu, który ujrzeliśmy. Przedpokój sypialniano-łazienkowy cały w odchodach (pominę szczegóły, ale musiały duuuuużo pić), poprzewracane blokady, które dotychczas skutecznie zagradzały wejście w szczeliny za meblami w kuchni, a winowajców brak. Otwieram szafkę pod zlewem - są, zwinięte w kłębki dwa niewinne stworzonka. Na całe szczęście śmietnik był pusty, bo by go w strzępy roznieśli. Zeżarli parę ziemniaków, co nie jest dla nich ani zdrowe, ani przede wszystkim bezpieczne. Na szczęście dali radę je pogryźć, choć po zostawionych tu i ówdzie (nie tylko na wspomnianym przedpokoju) śladach, domyśliliśmy się, że nieźle ich kartofelki przeczyściły.
Jak się już rozbudzili na dobre, pokazali nam swoje rozbudowane ADHD, normalnie wylądowali w klatce zamkniętej na cztery spusty, bo inaczej chyba byśmy tydzień odgruzowywali chałupę. Trochę byli zdziwieni zamknięciem, w końcu strzelili focha i poszli spać.
Oczywiście zostali wypuszczeni po kilkudziesięciu minutach, wyszli więc nieco naburmuszeni i z łaską wielką w kolejne kilkadziesiąt minut uporali się z czystością, która najwyraźniej jakoś ich drażni.

2007-09-03

Harcowanie, myszkowanie

Skoro wszystkie kąty w domu zostały już poznane i obsikane ;-) trzeba było zająć się detalami. Od zeszłego tygodnia zwierzątkom bardzo przeszkadza karton stojący obok mojego komputera. Nic w nim takiego nie ma (oprócz mniejszego pudełka), ale zamysł był taki, że będzie zaporą dla szkodników przed grasowaniem przy komputerze. Zaporą, hahaha. Rozpruły pudełko w drobny mak, wchodzą sobie do niego, przechodzą przez nie, biją się w środku, jeden jest obrońcą pudełkowej twierdzy, a drugi atakuje i chce ją zdobyć. Hałas, huk i walające się wszędzie resztki tektury, oto nasza codzienność.

Dumny obrońca papierowej twierdzy

Między wewnętrznym a zewnętrznym murem nie ma zbyt dużo miejsca, ale fretek się zawsze wciśnie...

i zajmie całe podgrodzie czy też fosę.


Musi być jednak czujny, bo tuż obok czai się atakujący wróg, a może to szpieg wroga?