2009-07-02

Z pamiętnika fretek-urlopowiczek

Jesteśmy na wakacjach. To dla nas żadna nowość, bo co roku gdzieś jeździmy. Odwiedziliśmy Zakopane, byliśmy w Karwii, a teraz wdychamy świeże powietrze w Międzyrzeczu. Wróć. Od czasu do czasu wdychamy świeże powietrze – reszta ok. Bo dwunogi nasze przyjechały tu na n-u-r-k-o-w-a-n-i-e . Właściwie to nie wiemy o co to chodzi, bo nas ze sobą jeszcze ani razu nie wzięli. Całe szczęście okropna klatka stoi na balkonie i rzadko musimy z niej korzystać , bo rodzice udostępnili nam swój pokój. Mały jest co prawda, ale dajemy radę. Jeszcze lepsze jest to, że śpimy w nim też razem. W domu trzymają nas z dala od łóżka, a tu sobie chodzimy po nich, śpimy obok i ogólnie jest fajosko. Tylko rzadko dostajemy mięcho, a to nam się już średnio podoba, ale może to dla nas mają być jakieś wczasy odchudzające albo co.
Podróż była wspaniała, choć zaczęła się nie najlepiej, bo nas powyciągali ze skryjówek i wcisnęli do kontenera. Do kontenerka lubimy wchodzić sami, a nie być do niego pakowani. Więc zrobiliśmy bunt. Skoro sny o wołowince odpłynęły, uznaliśmy, że trzeba trochę poszaleć. O dziwo /’;l.675xz mamuśka nas wypuściła. No to my hyc. I byliśmy wszędzie, ale najlepiej to było z tyłu na półce między torbami i reklamówkami. Patrzyliśmy na jadących za nami, a oni patrzyli na nas. Nikt im chyba w dzieciństwie nie mówił, że się nie pokazuje palcami, bo wskazywali na nas wszyscy. Tylko nie mogliśmy się kręcić koło nóg ojcowych, ale generalnie podróż była niezła, choć mamuśka wyglądała na lekko umęczoną. Ale nie wiemy o co jej chodziło, bo byliśmy - wg własnych norm i standardów – wyjątkowo grzeczni.
Generalnie robimy tu furorę. Wszyscy nas komplementują i chcą głaskać, a że na głaskanie jesteśmy uczuleni, to czasem kogoś chapniemy, ale najczęściej rodzice w porę ostrzegają, że gryziemy. Skoro nie ma świeżynek, gryziemy więc naszych staruszków, oni przynajmniej się nie drą, choć dziś dostaliśmy klapsa. Ale halo! Wmawiają nam że jesteśmy zwierzakami obronnymi, tak? No a jak ciemną nocą, w czasie burzy wchodzi do domku jakiś facet, na dodatek rozebrany, to chyba mamy bronić matki, tak czy nie? Więc wbiliśmy zębiska w palce u nóg, a tu się drze ojciec. Upssss, przecież my ślepi jesteśmy a siedzieliśmy w oświetlonym pokoju. No nie da się zrozumieć tych człowieków i już.
Poznaliśmy – choć na odległość – sympatyczny obiadek. Mieszka w klatce i trochę się nas wystraszył. Ale obiadek jest morską wieprzowinką i nie wiemy czy możemy go zeżreć. Jest i Edek, sympatyczny bardzo gość, trochę podobny do czarnej fretki z dredami, ale bez dredów, ponoć w młodości jakieś sanie ciągał czy coś, trzymają nas z dala, chyba obstawiają gdzieś na boku czy to my bylibyśmy obiadkiem dla Edziulka, czy też on naszą kolacyjką. Edek ma o tyle fajnie, że go nad jezioro zabierają i wożą pontonem. A nas kurde nie. I to jest trochę niesprawiedliwe, ale jak będziemy na obozie któryś raz, to chyba skumają, że też się do takiej roboty nadajemy.
Idziemy spaaaaaać. Mamy tu fajną budę, a jak staruszkowie zasną, to wskoczymy do nich na poduszki albo pod kołderkę.

2 komentarze:

  1. bądźcie grzeczni, uśpicie ich czujność i zabiorą was nad jezioro. myślę, że się wam spodoba. ja byłem w zeszłym roku. wspaniała frajda.

    OdpowiedzUsuń
  2. Za frajdę jeziorkową dziękujemy. Moment zapatrzył się w wodę, a ciężka dupka go przeważyła i skąpałby się porządnie gdyby nie mój refleks, bo szybko go podciągnęłam za smycz. Nie wiem jakie ewolucje wykonywał przy tym locie, ale umoczył dupkę i ogon jedynie. Potem już ich tam ze sobą nie zabieraliśmy.

    OdpowiedzUsuń