2008-09-10

Kataklizm(y)

Przyroda na świecie odpuściła, w kraju dokonała wielu zniszczeń, o których było głośno, ale wydawało się, że żywioł został zażegnany. Nic bardziej mylnego. Oto nastąpiły razem i uderzyły ze zdwojoną siłą: huragan Moment i tornado Zaraz. Prosto w naszą chatynkę. A wydawało się, że będzie nieszkodliwie.
Luźny bawił wówczas na Mazurach, a ja postanowiłam wyrwać się na dwa dni w miejsce, gdzie cywilizacja nie dochodzi (no zaszyć się w lesie po prostu). Frety są duże, odpowiedzialne, potrafią gospodarować jedzeniem i na pewno poradzą sobie przez 36 godz. naszej niebytności - nieraz zresztą zostawały same na dobę lub trochę dłużej.
Nie przewidziałam tylko jednego. Zostawione same sobie zaczną ewoluować w potężne żywioły, zaczną wykształcać w sobie funkcje dotychczas przez nas tłumione, będą próbowały wszystkiego, na co im nie pozwalamy.
Luźny wrócił pierwszy. Maluchy były bardzo szczęśliwe, że go ujrzały. On też był... szczę-śli-wy. Że zobaczył po tygodniowej nieobecności te koralikowe oczęta. Mniej szczęśliwy, kiedy wzrok przyzwyczaił się do ciemności, a w ogóle nieszczęśliwy i wkurzony, kiedy zapalił światło. Zanim chwycił za miotłę zrobił pamiątkową foteczkę.

Młode huragany zdobyły sprawności:
  • wspinacza (weszły na biurka, ot przez stolik, który dotychczas był za wysoki),
  • szperacza (postrącały wszystko, co się tylko dało),
  • strzelca (zeżarły naboje do pióra, skutkiem czego były czarne efekty przemiany materii),
  • białego ząbka (dorwały się do swojej pasty do zębów, skonsumowały, skutkiem czego były białe efekty przemiany materii).
Nie powiodło się im (całe szczęście) odpalenie kompów, bo być może nie mielibyśmy teraz żadnych danych.

1 komentarz: