2010-08-25

Nie za dobrze :(

Bijatyka trwa, mała coraz bardziej boi się dużych, a duzi jakby kto im tubkę wielkości Chwili pokazywał co jakiś czas, tak się przynajmniej zachowują. Wczoraj trzymałam małą na ręce, Zaraz wspiął mi się na ramię i chciał ją capnąć, dłoń uniosłam szybciej, ale przedramię mi skasował ze dwa razy, bo mam osiem dziur. Wyglądam jakby mnie komary miejsce przy miejscu pożarły (albo jakbym przechodziła punktową wiatrówkę).
Niebawem minie miesiąc, a one nadal nie zbliżają się do siebie na mniejszą odległość niż 10 cm, bo boimy się, że Chwila zostanie dotkliwie pogryziona. Zaczynam się zastanawiać czy nie należymy do tej "elity", w której fretki nie dogadują się ze sobą. I nie, bo nie, bez żadnego więcej wytłumaczenia.

Do tego doszły jeszcze problemy zdrowotne Momenta.
Ogonek mu łysieje od jakiegoś czasu i choć wet nie wyczuł niczego niepokojącego dla świętego spokoju wysłał nas na USG na UP (Uniwerek Przyrodniczy) na weterynarię. Trochę nam zeszło, bo tam najlepiej jechać rano, a rano ja w robocie, a Luźny kiedy już sobie zaplanował, że pojedzie - duuup lądował na tydzień w Bogatyni. Ale pojechaliśmy.
Przed nami czekały dwa psiaki, pan weterynarz ostrzegł nas, że 2 godz. zejdą przy tym jak nic. No to zostałam z maluchem. Nawet był grzeczny, a i dziedziniec weterynarii bezpieczny dla łazika, któremu zapomniałam wziąć smyczy i szelek.
Pierwszy bunt był, kiedy trzeba było ogolić brzuch do badania. Potem musiałam go trzymać nieruchomo (od 2 dni mam więc mega zakwasy w rękach, bo Momciu co jakiś czas podejmował próby wyrwania się z tego całego stołu). Badanie trwało dobre pół godziny w trakcie tego czasu lekarz zadał mi ze 4 pytania. A na koniec opowiedział, co widział. Kiedy wyszłam z gabinetu miałam ochotę się poryczeć, ale dzielnie dotrwałam do opisu badania, opłaty i przyjazdu Luźnego. Potem się rozryczałam.
Pognaliśmy do naszego weta, żeby nam wyjaśnił opis i opowiedział, co da się zrobić.
Tu było lepiej. Młoda pani lekarka widząc nasze przerażenie poczytała opis badania, zastanowiła się trochę i zaordynowała leczenie. Najpierw wirus, którego Moment prawdopodobnie podłapał od Chwili (myśleliśmy, że biegunka jest z nerwów, ale odchody robiły się coraz bardziej cuchnące, a młody z miłego grubaska robił się coraz bardziej podobny do chudzielca Zaraza - tylko zauważenie tego zajęło mi kilka dni :( ). Dostał glukozę, steryd i jakiś zastrzyk, a do domu tabletki. Jest wzorowym pacjentem i pojawia się tuż przed 7 i przed 19 na dawkę swojego lekarstwa. Myślę, że jelita powoli wracają do normy, bo wcina jak kiedyś i chyba nabierze ciałka. Niestety przed nami długie starania o jego pełne zdrowie. Chłoniak - diagnoza z ust lekarza, który robił usg, brzmiała dramatycznie. Ponoć jednak nie jest źle. W pierwszej kolejności zbadamy krew, wydolność nerek, bo jest na nich jakaś cysta, podamy hormon na powiększone nadnercza, w ostateczności - gdyby to nie pomagało - prawdopodobnie czeka go usunięcie śledziony. Brzmi i tak strasznie, ale słowa pani lekarki i plan leczenia uspokoił mnie i jestem dobrej myśli.
Nie wiem czemu dotąd myślałam, że nasze fretki ominą te dolegliwości, o których czytałam na fretkorum. Jednak trzymam kciuki, wierzę w weterynarzy i w to, że z Momentem wszystko będzie ok.

3 komentarze:

  1. Witam, dziś(26 .08) odebrałam brata Chwilki ,Sir Seda .Trzymamy kciuki i supłamy już 3 ogonki frecie za zdrówko Momenta . Aneta

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej :) A jak dogadywanie z nowym lokatorem? U nas ciągle walki... Dziękujemy za kciuki i ogony. Musi być dobrze :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Na razie walki się toczą a ja jestem w samym środku działań wojennych. Czasem potwory nie zauważą jak Sedzik wbije się do nich na hamaczek .Ciesze się ze jeszcze można balkon całodobowo otwarty zostawić bo by mnie zagazowały.Pozdrowienia. Aneta.

    OdpowiedzUsuń