2007-06-14

1 czerwca - Dzień dziecka

Przyszła wreszcie klatka. Jest wielka, ale dzięki temu, że składana, pudło jest płaskie.
Fretkom skończył się tygodniowy okres kwarantanny, od razu po pracy Luźny zapakował maluchy do transporterka (od dziś używamy go tylko w takiej roli) i przyjechał po mnie, a potem razem do weterynarza na szczepienie.
Na szczęście kolejka nie była długa - w gabinecie była jedna fretka i przed nami w kolejce jeszcze jedna. W miarę szybko to na szczęście poszło.
U lekarza nasze żywiołki nie ujawniły swej prawdziwej natury - zaczęliśmy podejrzewać, że ktoś je podmienił, bo normalnie zmieniły się w aniołki. I na zastrzyku były takie dzielne - denerwował je sam fakt unieruchomienia, igła nie zrobiła na nich większego wrażenia.
A to nie koniec niespodzianek, bo z wizytą przyjechali "chrzestni" maluchów.
Tutaj na szczęście diabełki pokazały swoją prawdziwą naturę - były wszędzie, kupkę robiły wszędzie, po prostu zachowywały się jak u siebie.
No i ugryzły ciocię w nos.


W końcu zmęczone tymi harcami, obwąchiwaniem nowego obuwia i zaczepianiem gości zasnęły w swojej nowej klatce.
A my się wtedy urwaliśmy na lody do Arkad. Cukierkowy wygląd aż do przesytu, na szczęście lody pozostały w dobrym "bartonowskim" stylu - pyyycha.
Goście pojechali, a my dalej użeraliśmy się z eksplorującymi zakamarki nowej chałupki fretami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz